czwartek, 30 kwietnia 2015

Dwudziesta szósta recenzja: Świetny polski debiut!

Gdy tylko usłyszałem Mary Komasę, pomyślałem: „Lana del Rey”. Jednak wsłuchując się w debiutancki album naszej wokalistki, stwierdziłem, że to nie jest kolejna nieudana kopia Amerykanki. Polka tworzy bardzo ciekawą muzykę. Daje nadzieję, że z popem w Polsce nie jest tak źle.



Muzyka popowa to bardzo szeroki temat. W ostatnich latach ten typ muzyki bardzo stracił na wartości. Kiedyś mieliśmy  Michaela Jacksona, Tinę Turner. Teraz jest Justin Bieber albo Dawid Kwiatkowski. Na szczęście pochodne gatunki popu mają się dobrze. W ostatnich latach poznaliśmy kilka ciekawych zespołów. Furorę w electropopie robi młodziutkie The Dumplings. Kolejną interesującą postacią jest Mary Komasa. Siostra reżysera „Miasta 44” jakiś czas temu opublikowała swoje single. „City of My Dreams” to trochę senna kompozycja. Powolny kawałek z kontrowersyjnym teledyskiem niesamowicie zachęca do dalszej części albumu. „Come” jest zdecydowanie moim ulubionym utworem z debiutanckiego krążka. Brzmi po prostu fantastycznie. Wciągająca linia melodyczna, świetnie zastosowana elektronika i nurtujący głos sprawiają, że od czwartej propozycji na wydawnictwie bardzo łatwo się uzależnić. „Lost Me” to trochę podniosły numer. Świetnie brzmią w nim perkusja oraz fortepian. Marszowe tempo ma „Point of No Return”. Piosenka trochę przypomina swoją poprzedniczkę. „Smilling Moon” to kawałek, który bardzo dobrze nadawałby się jako soundtrack do wielu filmów. Idealnym miejscem dla niego jest RMF Classic. Wielkie zaskoczenie przeżyłem przesłuchując „Oh Lord”. Byłem przekonany, że recenzując ten polski album, nie użyję słowa riff. A jednak! Gitara w szóstym numerze brzmi świetnie. Piosenka zdecydowanie najmocniejsza na płycie i jedna z moich ulubionych. Utworem najbardziej przypominającym Lanę jest zdecydowanie „Sweet Revenge”. Ważne, żeby Mary tworzyła własną historię, a nie kopiowała Amerykankę. Kolejne dwie kompozycje przypominają klimaty retro. Przy tych spokojnych numerach można zamknąć oczy i sobie pomarzyć. Końcówka płyty jest bardzo emocjonalna. Szczególnie „Third River” daje do myślenia.



Po przesłuchaniu pierwszego albumu polskiej wokalistki jestem bardzo, bardzo pozytywnie zaskoczony. Nie spodziewałem się, że w tym roku doczekamy się tak świetnego debiutu. Bardzo dobrym wyborem Marysi był język angielski. W przeciwieństwie do wielu polskich gwiazdeczek nie ma problemu z akcentem. Wydawnictwo jest bardzo zróżnicowane i każdy znajdzie tu coś dla siebie. Dla mnie bardzo pozytywna płyta. Trzymam kciuki za następne krążki naszej młodej artystki.

OCENA: 7,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz