sobota, 20 października 2018

Sto czterdziesta druga recenzja: Na "Małomiasteczkowym" Podsiadło jest jeszcze bardziej swojski


Nie ma w Polsce drugiego twórcy, który tak umiejętnie łączyłby przystępność swojej muzyki z jej artystyczną jakością. Dawid Podsiadło  jest szanowany zarówno w kręgach tych ludzi, którzy muzyki tylko czasem sobie posłuchają w radiu, jak i tych, którzy muzyką żyją i w miesiącu potrafią przesłuchać setki płyt. Swoim poprzednim albumem – „Annoyance and Disappointment”, artysta z Dąbrowy Górniczej utwierdził słuchaczy w przekonaniu, że kapitalny debiut nie był przypadkiem. Tym razem Dawid zabiera nas do zupełnie innej krainy. Krainy małomiasteczkowej.


Trudno nie poświęcić paru zdań na opisanie sposobu promocji płyty, z którym w Polsce się jeszcze nie spotkaliśmy. Dawid bawił się ze swoimi słuchaczami we wróżbitę.  Mogliśmy zadzwonić na zaszyfrowany numer i poznać dzięki temu datę premiery oraz okładkę wydawnictwa. Swoje przywiązanie do fanów artysta pokazał również w sam dzień wypuszczenia krążka. W Warszawie powstał specjalny kiosk, w którym sam Podsiadło sprzedawał swój najnowszy album.
Wsłuchując się w nowe dzieło Dawida od razu słychać, że jest to coś zupełnie innego niż „A&D” z 2015 roku. Wydaje się, że była to ostatnia próba zawojowania przez muzyka rynku zagranicznego. Teraz w licznych wywiadach Dawid przyznaje, że w Polsce mu dobrze i nie korci go już tak wielka światowa kariera. Te słowa w stu procentach potwierdza najnowsza płyta. Wszystkie utwory na „Małomiasteczkowym” są napisane po Polsku i dotyczą tematów, na które w Polsce lubimy rozmawiać. Sam album to zdecydowany krok w elektroniczną stronę. Nie ma również już tylu nostalgicznych i przeszywających dźwięków. Przede wszystkim muzycznie jest zdecydowanie cieplej i radośniej. Potwierdza to już otwierający „Cantate Tutti”. Delikatny i powolnie płynący sobie utwór za sprawą tekstu będzie z pewnością największą zagadką z tej płyty. Podsiadło bowiem z uśmiechem na ustach wyrzuca z siebie zlepek niezrozumiałych słów. Klimat wprowadzającego utworu podtrzymuje „Dżins”. Świetnym zabiegiem jest przejście w drugiej połowie kawałka. Nagle rytm przyspiesza i kolejnymi dźwiękami Dawid wprost zaprasza nas do tańca. Potem przychodzi czas na kompozycję tytułową, którą można spokojnie nazwać największym wakacyjnym hitem. Podsiadło przedstawia nam w nim swoje spostrzeżenia na temat przeprowadzenia do wielkiego miasta i trudności odnalezienia się w nowej, zupełnie innej rzeczywistości. Propozycja niezwykle wciągająca, z kapitalnym syntezatorowym zakończeniem – nie sposób się chociaż na chwilę nie uzależnić. Moim faworytem z najnowszego albumu jest jednak umieszczony pod czwórką „Najnowszy Klip”. Swoim klimatem odbiega on od pierwszych trzech numerów. Rozpoczynamy lekką gitarą, a następnie zanurzamy się w kolejnej porcji elektronicznych dźwięków. Znakomicie brzmi w szczególności refren, który atakuje nas z zaskoczenia i błyskawicznie wbija się w głowę. Myśląc o zbliżających się koncertach w szczególności czekam na ten utwór. Mamy także kawałek opowiadający o tym jak Dawid reaguje na sławę. „Trofea” są kolejnym numerem, którego trudno nie słuchać z uśmiechem. W refrenie jest to electropop najwyższych lotów.

Jeszcze większym hitem od „Małomiasteczkowego” może okazać się wypuszczony niedawno singiel „Nie Ma Fal”. Po pierwszym odsłuchaniu go w radiowej Trójce propozycja nieszczególnie przypadła mi do gustu. Uważałem go za banalnie prosty numer nie różniący się niczym od większości popowych numerów, które pojawiają się w największych rozgłośniach. Teraz jednak za każdym razem wraz z artystą śpiewam „Falniemafalniemafal”, bo właśnie o tę prostotę, pięknie dopracowaną prostotę, w nim chodzi. Kawałek opowiada o męczącej codzienności w związku i sytuacjach, w których wszystko pozornie jest w porządku. Na płycie Podsiadło nie mogło także zabraknąć ballady. „Lis” daje trochę oddechu po poprzednim hicie. Artysta zaskakuje nas tutaj trochę innym wokalem i brzmi niezwykle urokliwie w towarzystwie minimalistycznych klawiszy. Cała końcówka płyty jest bardzo zróżnicowana, ale nie wyłamuje się z ram, w które Dawid wszystkie swoje najnowsze kompozycje włożył. W „Co mówimy?” mamy interesującą historyjkę z nieoczekiwanie pojawiającym się narratorem. Ciekawie brzmią też chórki, których na tym krążku tak dużo nie mamy. Największy popis wokalny Podsiadło serwuje w kolejnym balladowym numerze – „Nie kłami”. Najlepszemu wokalowi na płycie towarzyszą także emocjonalnie rozwijające się klawisze. Album zamyka „Matylda” również stojąca trochę w kontraście do początku albumu. Jest trochę bardziej nastrojowo i posępnie.

Po poprzednim albumie narzekałem, że te 56 minut zleciało mi bardzo szybko. Teraz jednak wydaje mi się, że 39 minut to odpowiednia długość dla „Małomiasteczkowego”. Ta elektroniczna płyta błyskawicznie wywołuje na twarzy uśmiech i przyciąga mądrymi tekstami. Dawid Podsiadło znakomicie odczytał trendy w dzisiejszej muzyce i dodał do nich coś swojego. Pomyślałem sobie, że najlepiej zakończę tę recenzję słowami, które miałem w głowie po pierwszym przesłuchaniu całego albumu: „”Małomiasteczkowy” będzie bawił zarówno malutkie miasta jak i wielkie metropolie”.
OCENA: 9/10


2 komentarze:

  1. Nie gra mi to połączenie radosnej muzyki ze smutnymi tekstami. Przeszkadza to momentami w odbiorze. Wolałam poprzednią płytę, ale tutaj także za bardzo nie narzekam, bo wciąż Dawid robi dobrą muzykę wychodzącą poza radiowy kicz

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam na pierwszym koncercie i materiał robi na żywo jeszcze większe wrażenie niż na płycie. Mnóstwo emocji.

    OdpowiedzUsuń