sobota, 28 marca 2015

Dwudziesta trzecia recenzja: Porządna porcja hair metalu od Europe.

Wielu ludzi uważa, że Europe to tylko „The Final Countdown”, którego fajnie jest posłuchać podczas odliczania w sylwestrową noc. Szwedzki zespół jest już na scenie 36 lat z przerwami. Swoim dziesiątym, jubileuszowym albumem kolejny raz zamyka usta krytykom. Pokazuje, że wzorowanie się na Zeppelinach czy Sabbatach naprawdę popłaca. „War of Kings” to album nawiązujący do najlepszej muzyki tworzonej w latach 80’.

czwartek, 26 marca 2015

Legendarne Płyty: 5. The Dark Side Of The Moon

Przeglądając mojego bloga, zdziwiłem się. Postów jest już ponad 30, a tylko jeden o jednym z moich ulubionych zespołów.  Tak, piąty tekst z serii „Legendarne Płyty” będzie o Floydach. Kapeli, która jest synonimem dobrej muzyki. Drugi najlepiej sprzedający się krążek w historii. Żywa reklama cudownych lat 70’. Album zna chyba każdy, kto kiedykolwiek zabierał się za muzykę rockową.

niedziela, 22 marca 2015

Dwudziesta druga recenzja: Po tej płycie uśmiech gwarantowany!

Artur Andrus to muzyk, który urzekł mnie swoją twórczością, gdy tylko usłyszałem pierwszą jego piosenkę. Ten artysta potrafi rozbawić mnie bardziej niż ktokolwiek inny. Każdy jego album to ogromna dawka śmiechu i ciekawych tekstów. Nie inaczej jest w przypadku nowego krążka.

czwartek, 19 marca 2015

Dwudziesta pierwsza recenzja: Muzyka idealna na wiosenne dni.

Mark Knopfler to bez wątpienia artysta wybitny. „Brothers in Arms”, napisana właśnie przez Szkota,  jest jedną z najlepszych i najpiękniejszych piosenek w historii muzyki. „Money For Nothing” po paru nutkach potrafi rozpoznać chyba każdy, kto kiedykolwiek miał porządną muzyczną płytę w ręce. Dwa przytoczone numery to tylko krople w morzu bogatej kariery Knopflera. Artysta z Glasgow może pozwolić sobie na nagranie obojętnie czego, bo i tak, wszystko czego się nie dotknie, jest piękne.

sobota, 14 marca 2015

Dwudziesta recenzja: Karaluchy znów bez rewelacji.

Papa Roach to kapela, do której mam ogromny szacunek. Amerykańska grupa zrobiła niesamowicie wiele dla ciężkiej, porządnej muzyki. Jednak po „The Paramour Sessions” kalifornijscy muzycy wyraźnie obniżyli swój poziom. Przesłuchując pierwszy singiel z „F.E.A.R”, miałem duże nadzieje, że wszystko wróci do normy.