sobota, 24 listopada 2018

Sto czterdziesta piąta recenzja: Rewolucja w muzyce Muse na "Simulation Theory"


Przygotowując się do napisania recenzji „Simulation Theory” zajrzałem do recenzji poprzedniego albumu Muse, którą opublikowałem trzy lata temu. Muszę przyznać, że mało jest w tym tekście konkretów, a styl pisania jest bardzo daleki od takiego, jakiego dzisiaj od siebie oczekuję, ale w gruncie rzeczy mogę napisać, że zgadzam się z tym co twierdziłem te kilka lat wcześniej. Wciąż ekscytuje się tą płytą i uważam ją za najlepsze wydawnictwo w dorobku zespołu Matta Bellamy’ego. Na „Drones” muzycy wrócili do swoich rockowych korzeni, co wbrew pozorom nadało ich siódmemu krążkowi niesamowitej świeżości. Artyści zaprezentowali wtedy także kilka bardzo dobrych, progresywnych kawałków wyraźnie wzbogaconych o nowe inspiracje, których wcześniej w ich dyskografii nie doświadczyliśmy. To właśnie dzięki nim można było się spodziewać że formacja z Teignmouth na kolejnym albumie w pewnym stopniu zmieni swoje oblicze. Nie sądziłem jednak, że w muzyce Muse dojdzie do całkowitej rewolucji.

poniedziałek, 19 listopada 2018

Sto czterdziesta czwarta recenzja: Dead Can Dance zabierają słuchaczy na Dionizje


Na albumy zespołu Dead Can Dance muzyczny świat zawsze czeka z zapartym tchem. Każda z płyt australijskiego projektu zaskakuje bowiem czymś nowym i zabiera słuchaczy w nieznane dotychczas dźwiękowe rejony. Moje podróże z wydawnictwami DCD do najłatwiejszych nigdy nie należały. Z każdą płytą grupy muszę przez pewien czas się oswajać zanim wyrobię sobie o niej jakieś pozytywne bądź negatywne zdanie. Nie inaczej było w przypadku dziewiątego studyjnego krążka formacji. Tym razem muzycy zabierają nas na obrzędy Dionizosa, a więc mitologicznego boga wina i płodności.

środa, 7 listopada 2018

Sto czterdziesta trzecia recenzja: Greta Van Fleet to odgrzewany kotlet czy nadzieja rocka?

O żadnym debiutującym zespole nie dyskutuje się w ostatnim czasie tak często jak o Grecie Van Fleet. Od momentu wypuszczenia EP-ki "From the Fires" muzyczny świat podzielił się na dwa fronty. Jedni mówią, że amerykańska formacja to najmniej smaczny odgrzewany kotlet jakiego przyszło im kiedykolwiek spróbować. Drudzy natomiast uważają zespół z Frankenmuth za nadzieję dla rockowej sceny. Teraz przyszedł czas na najpoważniejszy jak dotąd test dla kapeli, a więc premierę ich pierwszego studyjnego albumu.