czwartek, 23 kwietnia 2015

Dwudziesta piąta recenzja: Poprzedni album lepszy, ale i tak jest dobrze.

Niektóre kobiety potrafią uwieść mnie swoimi pięknymi nogami, a inne swoim cudownym głosem. Lzzy Hale ma jedno i drugie. Od dobrych kilku lat jest wyróżniającą się wokalistką w środowisku rockowym. Potrafi śpiewać zarówno w drapieżnych, jak i  w spokojnych numerach. Przed wydaniem nowego krążka powiedziała, że „na nowej płycie będzie tak samo jak wcześniej, tylko będzie tego więcej”.



Into The Wild Life” był zapowiadany bardzo długo. Zdążyliśmy poznać aż trzy single przed premierą wydawnictwa. „Apocalyptic” to  niesamowicie przebojowy i kombinacyjny utwór. Halestorm zawsze słynął z tego, że nagrywa kawałki nadające się do puszczania w radiu. „Amen” urzeka dopiero po paru przesłuchaniach, może dlatego, że to bardzo krótki numer.  Najlepszym singlowym kawałkiem jest zdecydowanie „Mayhem”. To utwór najcięższy na nowym albumie. Świetna partia wokalna Lzzy oraz potężny riff spowodują wielki uśmiech na twarzy każdego rockowego słuchacza. Całą kompozycję otwiera „Scream”. Kawałek od samego początku skojarzył mi się z „The Beautiful People” mojego ukochanego Marilyna Mansona. Jednak, mówiąc szczerze, to tylko gorsza kopia świetnego utworu. Zdecydowanie lepiej jest chwilę później. „I Am Fire” to fantastyczny, typowo Halestormowy numer. Wielkie brawa dla gitary prowadzącej oraz perkusji.  Gorszym kawałkiem  jest trzeci w kolejności „Sick Individual”. Odnoszę wrażenie, że trochę za dużo jest tych chwytliwych propozycji na nowym albumie. Szczęka opadła mi przy „Dear Daughter”. Skojarzeń z innymi kapelami można mieć tu mnóstwo. Przede wszystkim znakomita solówka kojarzy się z Floydami. Nie spodziewałem się, że Lzzy i spółka mogą zagrać tak świetną balladę. Niestety jest to jedyna porządna ballada na albumie. Zarówno „New Modern Love”, jak i „The Reckoning” sprawiają wrażenie zapychaczy krążka. Natomiast zupełnie nie rozumiem co na „Into The Wild Life” robi kawałek pt. „Bad Girl’ s World”. Ten numer kojarzy mi się z pospolitym popem. Końcówka płyty na szczęście jest zdecydowanie lepsza. Świetny chór zastosowano w „Gonna Get Mine”. Cudownym numerem jest również „What Sober Couldn’ t Say”. Piosenka urzeka swoją prostotą i ciekawym basem. Album zamyka bluesowy „I Like It Heave”. Jest to bardzo pozytywne zakończenie. Numer pokazuje fantastyczny wokal Lzzy. Amerykanka cudnie bawi się swoim największym atrybutem.



Nowy krążek Halestorm ocenić jest bardzo trudno. Z jednej strony dostaliśmy porcję świetnych, mocnych kawałków, porządne rockowe riffy, ale z drugiej - słabe ballady. Wniosek po „Into The Wild Life” może być więc jeden: Halestorm musi grać to, co na „The Strange Case Of..”. Na pewno nie oceniam albumu negatywnie, ale spodziewałem się trochę więcej. Bez ballad mógłbym się pokusić o 8. Z przeciętnymi powolnymi utworami oceniam nowe wydawnictwo na 6,5.

OCENA: 6,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz