piątek, 29 marca 2019

Sto pięćdziesiąta pierwsza recenzja: "When We All Fall Asleep, Where Do We Go" to bardzo różnorodny debiut Billie Eilish



Tak głośnego debiutu nie mieliśmy w muzycznym świecie od dawna. Billie Eilish szturmem wzięła popową scenę i zadomowiła się na niej na tyle dobrze, że „When We All Fall Asleep, Where Do We Go”, tydzień przed premierą osiągnął rekordowe 800 tysięcy sprzedanych egzemplarzy na Apple Music. Oprócz tego artystka oczywiście podbija serwisy streamingowe i wyprzedaje koncerty nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale i na całym świecie. Czy za tym agresywnym i charakternym image Billie czai się coś więcej niż tylko kolejna popowa gwiazdka? Zapraszam do recenzji.


Analizując przypadki kolejnych młodych gwiazd łatwo możemy zauważyć swoistą licytację na to, kto swoją muzyczną karierę zaczął wcześniej i jakim to talentem nigdy nie był. Eilish na tym tle jednak faktycznie jest fenomenem. Młoda Amerykanka nie tylko wcześnie zaczynała, ale była już znana w muzycznych kręgach. Gdy opublikowała naprawdę udany „Ocean Songs” miała zaledwie 14 lat. Wydana w 2017 roku dziewięcio-utworowa EP-ka potwierdziła, że Billie raczej nie będzie podążała za popowymi trendami, a raczej dąży to stworzenia czegoś zupełnie swojego. Prawdziwym testem, jak zawsze, jest jednak pierwszy album długogrający.

Ten pierwszy longplay na szczęście nie zawodzi. „When We All Fall Asleep, Where Do We Go” jest jeszcze bardziej zróżnicowany niż „Don’t Smile at Me”. Ta spora różnorodność to też największy atut wydawnictwa. Początek płyty to eksperymenty z dość mocno wykręconą elektroniką. W tym przypadku w uszy od razu rzuca się nieprzewidywalny i bardzo zmienny „bad guy”. Wszelkie klaski wrzucone do utworu dodają mu ciekawego przyspieszenia i będą na pewno świetnie wykorzystane na koncertach. Nie gorzej prezentują się „xanny” i „you should see me in a crown”. W tym pierwszym kawałku świetnie wypada przeplatanie agresywnej elektroniki z fragmentami, w których Billie zostaje sama z klawiszami i po prostu pięknie śpiewa. Drugi wymieniony przeze mnie kawałek to z kolei, bardzo imprezowa, oparta na świetnych syntezatorach propozycja trapowa.

Potem klimat robi się bardziej radiowo-piosenkowy. „all the good girls go  to hell” fragmentami, przypomina trochę nagrania Amy Winehouse. Mamy również bardzo prosty, singlowy, opowiadający o niespełnionej miłości „wish you were gay”. Wszystkie zabiegi w tych kawałkach są przeprowadzone jednak tak, że utwór odbiera się jako właśnie prosty i przyjemny, a nie jako prostacki. To zresztą w mojej opinii najlepiej opisuje cały fenomen Billie Eilish. To w dużej części zwyczajnie dobrze skonstruowane proste piosenki.

Na płycie nie brakuje również popisów wokalnych. Singlowy „when the party’s over” to bardzo emocjonalna, dość mocno wyciszona propozycja z łamiącym się głosem Billie i świetnymi klawiszami. W najbardziej rozbudowanym „love” instrumentarium również zostało zaplanowane tak, że owszem jest słyszalne, ale to Billie jest na pierwszym planie i zwyczajnie rządzi kompozycją. Album co chwilę zmienia klimat i w tym przypadku to zdecydowanie to nie przeszkadza. Ot, chociażby z jednej strony mamy przyjemny, nawiązujący brzmieniowo do „party favor” kawałek „8”, a z drugiej mocno industrialowy „bury a friend”, który zresztą, zdaniem artystki, jest wizytówką całego albumu.

29 marca 2019 roku mamy do czynienia z naprawdę ważnym debiutem w świecie muzycznym. „When We All Fall Asleep, Where Do We Go” to płyta dojrzała. Być może bardzo prosta i zwyczajnie niezła tekstowo, ale świetnie skonstruowana pod kątem stricte muzycznym. Tutaj należy też wspomnieć o bracie Billie - Finneasie, który w dużej mierze jest sprawcą całego zamieszania. To on pisze i produkuje większość kompozycji. Największym atutem wydawnictwa jest chyba to, że smakuje tak samo dobrze w momencie gdy słuchamy jej w kawałkach, jak i gdy bierzemy się za nią w całości. Billie wkroczyła na scenę z przytupem i pierwszy poważny test zaliczyła na piątkę.
OCENA: 8.5/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz