God Is An Astronaut to kapela, którą jakiś czas temu
podrzucił mi znajomy recenzent muzyczny. Od razu byłem zachwycony
instrumentalnymi kawałkami irlandzkiego zespołu. Po wielokrotnym przesłuchaniu
krążków kapeli stwierdziłem, że na pewno dołączą moich ulubionych . Dzisiaj mam
dla Was recenzję ostatniego albumu grupy Torstena Kinsella.
Z pośród wszystkich albumów God Is an Astronaut najmniej
podobało mi się ich szóste dzieło. „Origins”, który został wydany w 2013 roku,
niczym nie porywał. Liczyłem na to, że muzycy na „Helios Erebus” będą grać tak,
jak na przykład na „All Is Violent, All Is Bright”. Nowy album otwiera
kapitalny numer „Agneya”. Z początku spokojne rytmy, lekko szarpane struny
gitar, a po chwili niesamowite wejście perkusji Lloyda Hanney’ a. Porządny
rockowy wstęp. „Pig Powder” to kombinacja, do której Godzi już nas
przyzwyczaili. Fantastycznie zmienia się nastrój w tej propozycji. Po
pierwszych lżejszych nutach dostajemy mocny, znakomity, trochę industrialny,
gitarowy motyw. „Vetus Memoria” brzmi, jakby został wyjęty z „All Is Violent,
All Is Bright”. God Is An Astronaut zagrali tak, jak dziesięć lat temu. Świetne
klawisze Jamiego Deana i kolejny popis Hanney’a na garach. W pewnym momencie
kawałek robi się trochę nudny. Jednak po chwili uśpienia Irlandczycy wchodzą z
fenomenalnymi gitarami. Z apokalipsą kojarzy się „Finem Solis”. Można nazwać go
klasyką ambientowej muzyki. Przerażające dźwięki wybuchów przyprawiają o ciarki
na całym ciele. Tytułowy numer to najdłuższa kompozycja na nowym krążku. Wstęp
przypomina mi trochę naszą polską Comę. Ponownie dostajemy cudowne gitary, a
głowa sama się rusza przy tej kompozycji. Do tego niesamowicie mocne brzmienie
na koniec. W „Obscura Somnia” na pierwszy plan wychodzi elektronika. Trochę
tego brakowało w ostatnich wydawnictwach Godów. Jednym z moich ulubionych
kawałków z nowej płyty będzie na pewno „Centralia”. Trochę szybsze dzieło
kojarzące się z Floydami. Wspaniały rock progresywny. A myślałem, że już się tak nie gra! Na zakończenie nieoczekiwanie pojawia się…
głos. Jednak bez przesady. Torsten i Jamie tylko pomrukują. Genialny koniec,
szkoda, że tak szybko.
„Helios Erebus” to bez wątpienia kandydat do pierwszej
piątki najlepszych albumów 2015. Irlandczycy zachwycają swoimi ogromnymi
umiejętnościami. Fenomenalne zmiany tempa praktycznie w każdym utworze
sprawiają, że płyta jest niesamowicie wciągająca. Bardzo ciężko się taką muzyką
znudzić. Nie było na tym krążku kawałka, który by mi się nie spodobał. Oceniam
go na 9,5, bo do poziomu z drugiej płyty Irlandczyków odrobinkę zabrakło.
OCENA: 9,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz