środa, 12 grudnia 2018

Sto czterdziesta szósta recenzja: "Down the Road Wherever" - Mark Knopfler jakiego wszyscy dobrze znamy


Mark Knopfler od wielu lat w swojej twórczości podążą tą samą drogą. Porusza się w rejonach soft rockowych, czasem lekko odchodząc w klimaty bluesa, country czy folku. Na kolejnych koncertach muzyka wciąż pojawiają się tłumy, a płyty szczególnie w Stanach Zjednoczonych, Skandynawii i Polsce sprzedają się znakomicie. Najnowsze dzieła Knopflera są jednak bardzo bezpieczne. Rozkochują odwiecznych fanów artysty i grupy Dire Straits, a innym po prostu nie przeszkadzają. Jeżeli liczyliście, że na tej płycie wszystko wywróciło się do góry nogami to niestety muszę Was rozczarować.


Ostatnie poczynania brytyjskiego twórcy są bardziej dopracowane i ułożone niż kiedykolwiek. Od płyty "Privateering" może się wręcz wydawać, że Mark nagrywa kolejne części do tej samej historii. W tym projekcie wszystko stało się spójne. Od delikatnej, powoli płynącej muzyki po niezwykle podobne stylistycznie okładki płyt. Niemniej jednak muszę przyznać, że zarówno "Privateering", jak i "Tracker" odebrałem pozytywnie. Była to muzyka idealna na długie podróże czy zwyczajne umilanie czasu przy wykonywaniu domowych obowiązków. Najnowszy "Down the Road Wherever" poza obracaniem się w dokładnie tej samej stylistyce miał również opowiedzieć nam o londyńskich początkach Knopflera.

Po pierwszych dźwiękach z dziewiątego studyjnego albumu Szkota już można się domyślić jak reszta mniej więcej może brzmieć. Słyszymy przede wszystkim gitarę, Marka opowiadającego nam historię i sporadyczne chórkowe wstawki. "Trapper Man" spokojnie mógłby zostać umieszczony na poprzednich albumach i nikt by się nie awanturował, że ten kawałek burzy mu koncepcję całego krążka. Nieco bardziej rozbudowany, urozmaicony o ciekawy bas i wkręcającą sekcję perkusyjną, jest "Back on the Dance Floor". Po niezłym, instrumentalnym wstępie, prym wiodą jednak gitara oraz głos Knopflera w towarzystwie odważniejszych damskich wokali. Następnie Knopfler próbuje trochę zaskoczyć. I tak na przykład w powolnym "Nobody's Child" pojawiają się nie tak oczywiste wstawki gitarowe, a "Just a Boy Away From Home" urzeka kilkoma niezłymi zagrywkami instrumentów dętych. W tym drugim mamy również gratkę dla fanów piłkarskiego Liverpoolu, bo w tekście utworu pojawiają się słowa hymnu "The Reds". Wszystko to jednak jest, jak już wyżej wspomniałem, bardzo bezpieczne. Dźwięki są dobrane tak aby lekko wybudziły z kolejnych opowieści przy gitarze, ale nie zaburzyły w znacznym stopniu całej koncepcji.

Ku mojemu zaskoczeniu, na płycie pojawiły się jednak takie utwory, o które bym Knopflera wcześniej nie podejrzewał. Zarówno "When You Leave", jak i "Slow Learner" idealnie nadają się na recital do kameralnego klubu, do którego wszyscy przychodzą w najbardziej wyjściowych ubraniach, jakie tylko mają w szafie. Oba utwory urzekają świetnymi klawiszami zestawionymi z pięknie poprowadzonym saksofonem. Szkoda, że Mark w takim nastroju nie trzyma słuchaczy dłużej, bo po obu kompozycjach dostajemy bardziej skoczne numery mające znacznie większy potencjał na listach przebojów niż w malutkim klubie. Niemniej jednak i te przeboje coś w sobie mają. Singlowy "Good On You Son" jest znacznie dynamiczniejszy od reszty utworów z "Down the Road Wherever" i urzeka najciekawszą gitarową solówką przechodzącą niespodziewanie w solo saksofonowe. Na krążku dostajemy również mnóstwo przyjemnych ballad, których najlepszym reprezentantem jest urokliwy, nagrany w bardzo amerykańskim stylu "My Bacon Roll". Nie brakuje również nawiązań do muzyki Dire Straits - kto choć przez chwilę przy odsłuchiwaniu podniosłego "Drovers' Road" nie przypomniał sobie "Brothers in Arms" niech pierwszy rzuci kamieniem. Ciekawym urozmaiceniem są także folkowe wstawki ładnie kończące chociażby, osadzony w stylistyce country, "One Song at a Time".

Mimo tych kilku lekkich skoków w bok całość albumu jest jednak tak bardzo Knopflerowa, że bardzo trudno jest posądzić jakiegokolwiek innego artystę o stworzenie podobnej płyty. Wątpię aby „Down the Road Wherever” porwał kogoś kto nieszczególnie przepada za szkockim artystą, bo nawet dla mnie część z tych sześciominutowych opowiastek Marka w stylu „Heavy Up” potrafi być nużąca. Budujące jest natomiast to, że poza przyjemnymi balladami Knopfler leciutko dotknął czegoś  innego i nie wypadł w tym wcale tak źle.  
OCENA: 7/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz