środa, 2 sierpnia 2017

Sto czternasta recenzja: Rewolucja w twórczości Taco Hemingwaya?

Dla mnie, a więc osoby, która rapu (szczególnie polskiego) słucha niewiele, Taco Hemingway po premierach „Trójkątu Warszawskiego” oraz „Umowy o Dzieło” był bardzo ciekawym zjawiskiem. Na wymienionych dziełach pojawiały się zdecydowanie mądrzejsze teksty w porównaniu do większości konkurencji, a do samej warstwy muzycznej nie miałem większych zastrzeżeń. Teraz przyszedł czas na kolejną weryfikację twórcy, który w naszym kraju zrobił już niemałą furorę.


We wstępie celowo nie wspominałem o drugim długogrającym wydawnictwie Filipa Szcześniaka. „Marmur” podzielił trochę słuchaczy warszawskiego rapera. Ja osobiście należałem do grupy, która zdecydowanie bardziej identyfikowała się z wcześniejszymi dokonaniami artysty. Najnowsza EPka to jednak zupełna nowość i ogromna zmiana stylu. Internetowa bójka w komentarzach rozpoczęła się właściwie zaraz po udostępnieniu przez Taco całego dzieła (chociaż niektórzy wyrabiali sobie opinię bez przesłuchania nawet całej „Nostalgii"). Po pierwszym odsłuchu ja również odbierałem „Szprycer” negatywnie. Czy coś się zmieniło? Wciąż denerwuje mnie pierwszy kawałek. Poruszona wcześniej „Nostalgia” to być może właśnie zbyt diametralna zmiana. W utworze występują swoiste marszowe tempo,  dużo śpiewającego Taco, niezbyt ambitny tekst oraz przytłaczający autotune. Następne innowacje mamy już w „Chodź”. Filip próbuje tutaj swoich sił w trapowym stylu. To chyba niestety krok w stronę zdobycia jeszcze większej popularności, szczególnie u słuchaczy podążających za modą. Pozytywem jest trzeci w kolejności „Tlen”. Klimat nam momentalnie zwalnia, propozycja wydaje się idealna do położenia się na kanapie i relaksowania. Tekst (może poza końcówką) również nie przeszkadza. Plus dla Rumaka za naprawdę dobry podkład. Potencjał na wypromowanie „Szprycera” w klubach ma na pewno „Głupi  Byt”. Piosenka zarówno nadaje się do posiedzenia przy barze z drinkiem, jak i do potańczenia. To, co najsłabsze na tej EPce znajduje się pod piątką i szóstką. Najgorszy autotune, sporo bluzg oraz zabiegi ściągane od słabych, komercyjnych polskich raperów mamy w „Dele”. „I.S.W.T” natomiast jest kolejnym żwawszym przebojem, ale przez niezbyt udaną partię wokalną prezentuje się dużo gorzej od chociażby „Głupiego Bytu”. Na szczęście poprawa następuje już w następnym „35”. Robi się trochę mroczniej, ale przede wszystkim gwałtownie skacze do góry nam poziom aranżacji. Krótko i treściwie, nawet dla przeciwników rapu kompozycja godna polecenia. Nieźle prezentuje się również „Karimata”. W tekście mamy pełno buntu, co idealnie zgrywa się z cięższym bitem. Drobny minus za przekombinowaną końcówkę. Kawałek zamykający „Szprycer” właściwie niczym mnie nie urzekł, ale też nie mam do niego większych zastrzeżeń. Wrażenia trochę jak po „Marmurze”.

Oceniając „Szprycer” najlepiej nie sugerować się poprzednimi dokonaniami Taco Hemingwaya. Dla wielkich fanów „Trójkąta Warszawskiego” oraz „Umowy o Dzieło” recenzowana dziś EPka może być sporym szokiem. Najnowsze dziecko warszawskiego rapera zawiera kilka propozycji, które przypadły mi do gustu, ale są na niej też takie utwory, do których raczej już nigdy nie wrócę. Rozumiem fakt, iż Filip chce się rozwijać, próbować nowych rzeczy, ale przynajmniej dla mnie te „stare rzeczy” były dużo lepsze. 
OCENA: 4.5/10

1 komentarz:

  1. Ta płyta nic nie wnosi do muzyki Taco. Jak dla mnie jest to krok w tył. A co uważasz o Wosku? Nie wspominałeś o nim w artykule.

    OdpowiedzUsuń