środa, 19 lipca 2017

Sto jedenasta recenzja: David Bowie - Tonight (1984)

Od samego początku naszej podróży z Davidem Bowiem mogliście czytać o moich wielkich zachwytach nad jego kolejnymi albumami. Z wyjątkiem "PinUps" Brytyjczyk wydawał po prostu świetną sztukę, która zdecydowanie miała wielki wpływ na ukształtowanie się mojego gustu muzycznego. Tym razem czeka nas jednak przystanek przy troszkę gorszych dokonaniach legendarnego artysty. Czas na spotkanie z powszechnie nazywaną przez krytyków "pierwszą słabą płytą" Bowiego. Zapraszam. 

Co do "Tonight" fani mieli obawy od momentu gdy David ogłosił, że niebawem ukaże się kolejny krążek. Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ ciężko wydać dwie bardzo dobre popowe płyty w tak krótkim czasie ("Let's Dance i "Tonight" dzieliło tylko 17 miesięcy). Oprócz tego wielu osobom nie podobał się nowy, delikatniejszy i bardziej dyskotekowy styl artysty z Londynu. Jednakże longplay otwiera się dość przyzwoicie. "Loving the Alien" to łagodne, przyjemne i balladowe granie. Uroku zdecydowanie dodają mu cymbałki przewijające się przez całą kompozycje. Dodatkowo mamy ciekawe gitarowe zakończenie. Dużo gorzej jest jednak pod dwójką. "Don't Look Down" nigdy mnie nie przekonał. To kolejna próba sprawdzenia się przez Bowiego w stylu reggae. Niestety zdecydowanie gorsza niż w "Yassasin" z płyty "Lodger". Utwór wlecze się i nie dostarcza żadnych emocji. "Good Only Knows" z kolei przypomina muzykę ze starych filmów. Romantyzmu dodaje mu szczególnie głęboka, uwodzicielska partia wokalna Davida. Największym hitem z "Tonight" stał się numer, który od początku był skazany na komercyjny sukces. Tytułowa propozycja nagrana w duecie z Tiną Turner mnie niestety nie porywa. Znów mamy tutaj wyraźne wycieczki w kierunku reggae, a jedynym plusem utworu zdaje się być fragment wykonywany przez Tinę.

Po czterech lekko smętnych piosenkach, na szczęście, następuje ożywienie. "Neighborhood Threat" brzmi jak najlepsze piosenki z poprzedniego albumu Brytyjczyka. Jest krótko, dynamicznie i treściwie z fajnym momentem gitarowym. Przebój, który po prostu musiał w latach osiemdziesiątych sprawdzać się na dyskotekach. W "Blue Jane"okazuje się, że jednak można wolno i ciekawie. Delikatność tego utworu jest świetnie skomponowana z instrumentami dętymi. Szczególnie dobrze brzmi partia saksofonu. Swoim charakterem od płyty wyraźnie odstaje "Tumble and Twirl". W mojej ocenie to niespełniony kawałek. Po wstępie zapowiadał się naprawdę nieźle, ale później zmierza już w znacznie gorszym kierunku. Wielkich emocji nie ma także przy trochę szybszym "I Keep Forgetin'". To kolejna komercyjna propozycja, która chyba nie nadaje się nigdzie indziej niż na niszowe potańcówki (i to też w rozsądnych ilościach). Na koniec mamy pozytywny akcent. "Dancing with the Big Boys" jest jednym z niewielu numerów na tej płycie, które ciekawie łączą przebojowość z kunsztem artystycznym. Mamy dobrą perkusję, której do tej pory było jak na lekarstwo, a do tego przygrywa nam niezła gitara.

Wielkim fanom Bowiego "Tonight" na pewno nie przeszkadza. Na szesnastym albumie znajduje się kilka propozycji, które naprawdę potrafią wpaść w ucho. Jednakże to właśnie przy odsłuchiwaniu tego krążka po raz pierwszy zdarzyło mi się być znudzonym muzyką Brytyjskiego artysty. Bez wątpienia jest to wydawnictwo nie na każdą chwilę, ale teza, że należy go wyrzucić z dyskografii jest mocno przesadzona.

                                       
OCENA:5.5/10




1 komentarz:

  1. Ja bym nie nazwał Tonight pierwszym słabym albumem, bo jak dla mnie to już pierwsza płyta była słaba, zresztą jak sam wspomniałeś PinUps też nie był wielkim osiągnięciem

    OdpowiedzUsuń