sobota, 13 sierpnia 2016

Siedemdziesiąta siódma recenzja: Iron Maiden - Iron Maiden (1980)

Tak jak obiecałem, zaczynam nową serię. Pomyślałem, że warto przeplatać albumy Davida Bowiego z krążkami innego zespołu zwłaszcza, że do końca przygody z dyskografią Brytyjczyka trochę nam zostało. Pewnie łatwo mogliście się domyślić, która kapela w najbliższym czasie będzie gościła na blogu. Emocje po koncercie Iron Maiden we Wrocławiu wciąż jeszcze trochę mnie trzymają, więc stwierdziłem, że to odpowiedni moment aby przybliżyć Wam ich studyjne krążki.


Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych słuchacze potrzebowali czegoś nowego. Ciężko było ciągle słuchać starych płyt Zeppelinów oraz „In Rock”, czy „Machine Head” grupy Deep Purple. Na scenę wkroczyła wtedy kapela, która była znudzona klasycznym rockiem, bluesem i punkiem. Skład Iron Maiden przed wydaniem debiutanckiego krążka zmieniał się wiele razy. Zmieniali się wszyscy od wokalu po perkusję. Niezmiennie na stanowisku pozostawał  jedynie człowiek legenda i założyciel Maidenów – basista Steve Harris. W końcu jednak piątce Harris, Di’ Anno, Murray, Stratton, Burr udało się stworzyć pierwszą długogrającą płytę.

Od razu zaczęli bardzo ostro i energicznie. „Prowler” to utwór z niezwykle szybkim tempem, a świetny, agresywny riff nadaje mu szalony nastrój. Albumy nagrane z Paulem Di’ Anno na wokalu poznałem dużo później niż krążki, w których śpiewem zajmuje się Bruce Dickinson. Oczywiście jeśli miałbym wybierać lepszego wokalistę to postawiłbym na Bruce’ a, ale Paulowi talentu też na pewno odmówić nie można. Zwłaszcza w szybkich kawałkach, takich jak np. „Sanctuary” (wydany tylko na wersjach  amerykańskiej i remasterowanej) spisuje się znakomicie. Troszkę gorzej idzie mu w wolniejszych propozycjach. „Remember Tommorow” to piosenka balladowa. Jeden z niewielu numerów na „Iron Maiden”, którego Harris nie napisał sam. W zwrotkach struny gitar są leciutko szarpane, a przyspieszenie następuje dopiero w porywającym refrenie. Następnie spotykamy się z dwoma pierwszymi hitami zespołu z Londynu. „Running Free” to jedna z najbardziej przebojowych propozycji Maidenów. Za kapitalny wstęp należy wyróżnić perkusistę Clive’ a Burra. „Phantom of the Opera” to najdłuższy i zdecydowanie najlepszy numer na pierwszej płycie Brytyjczyków. Utwór niesamowicie zmienny, przepełniony fantastycznymi zagraniami gitarowymi. Zaczyna się agresywnie, następnie mamy chwilę oddechu przy śpiewie Di’ Anno i przechodzimy do kolejnej serii fantastycznych solówek. Niewiarygodne, że Steve Harris napisał go w wieku zaledwie 24 lat. Ostro jest również w instrumentalnym „Transylvania”. To kolejny niezwykle rytmiczny, ciężki i rozpędzony fragment. Nagle robi się wolniej, ale to przez płynne przejście do kolejnej, tym razem powolnej propozycji. W tej balladzie głos Di’ Anno brzmi już dużo lepiej. Na basie pięknie czaruje Harris. Znów mamy niezwykle wciągające solówki. Po chwili spokoju klasyczny kawałek dla Iron Maiden – „Charlotte the Harlot”. Ciekawym pomysłem było przerwanie rozhulanego numeru poruszającą balladową przerwą. No i na koniec swoisty hymn kapeli do tej pory pojawiający się na koncertach. W tym utworze świetnie spisali się Murray i Stratton co chwile zaskakując rozbudowanymi partiami gitarowymi.

„Iron Maiden” to bez wątpienia jeden z najbardziej przełomowych krążków w historii muzyki.  Muzycy zagrali na nim ostro i przebojowo. Ciężko znaleźć tutaj jakąś słabszą kompozycję. Na albumie przeważa agresywny klimat, ale możemy na nim znaleźć także spokojne, balladowe numery. Po wydaniu tego albumu w muzyce rozpoczęła się era nowego zespołu. 
OCENA: 8/10

1 komentarz:

  1. Tak podejrzewałam że może to być IRON MAIDEN. Niemniej jednak to bardzo miła wiadomość. Zamieniamy troszkę sennego Bowiego na Maidenow :-) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń