czwartek, 18 sierpnia 2016

Siedemdziesiąta ósma recenzja: Billy Talent z nowym albumem i perkusistą

Grupa Billy Talent cały czas eksperymentuje. Muzycy z Mississauga na każdej kolejnej płycie serwują nam coś nowego. Moim zdaniem grupa powinna zająć się tworzeniem energicznych, punkowych i alternatywnych kawałków. W wolniejszych, czy poprockowych propozycjach Kanadyjczycy wypadają zdecydowanie gorzej. Na nowy album musieliśmy poczekać cztery lata. Po najdłuższej przerwie wydawniczej w historii zespołu mieliśmy prawo oczekiwać dobrego krążka.


Stworzenie piątego wydawnictwa na pewno nie było proste dla kapeli. Przede wszystkim dlatego, że w zespole nastąpiła jedna poważna zmiana. Z powodów zdrowotnych na perkusji przestał grać Aaron Solowoniuk. Jego miejsce zajął znany z kanadyjskiego Alexisonfire Jordan Hastings. Liczyłem na to, że na „Afraid of Heights” muzycy wrócą do stylu z trzech pierwszych płyt. Na „Dead Silence” nie brakowało utworów, przy których najzwyczajniej w świecie się nudziłem. Początek najnowszego krążka jest obiecujący. Znajdujemy w nim przebojowe, energiczne gitary oraz niezły wokal Kowalkiewicza w refrenie. Tytułowy kawałek może skraść serca starym fanom Billy Talent. Ian D’Sa robi w tym utworze naprawdę świetną robotę. „Afraid of Heights” to niewątpliwie jeden z tych numerów, które będą robiły furorę na koncertach. Łagodniejszą propozycją jest „Ghost Ship of Cannibal Rats”. To jednak zdecydowanie piosenka w stylu Kanadyjczyków. Szybka, przyjemna i z bardzo dobrym głosem Kowalkiewicza. Najlepsza kompozycja z nowego krążka to singlowy „Louder than the DJ”. Od samego początku utworu jest mocno. Znakomicie wypada Jonathan Gallant na gitarze basowej. Muzycy budują nastrój w spokojniejszych zwrotkach i prezentują całą swoją moc w refrenie. Na koniec możemy usłyszeć także fajne solo. Bezsprzecznie to będzie kolejny koncertowy hit. Tak wielkiego powera nie ma niestety następny utwór. Przesadzony wstęp oraz łagodne wstawki przyćmiewają dobre gitary. Na „Rabbit Down the Hole” artyści prezentują się nam z nieco innej strony. Szósty kawałek w kolejności to ballada o ciekawej sekcji rytmicznej. Niestety trzeba jednak przyznać, że wokal Kowalkiewicza nie bardzo pasuje do takich wolnych utworów. Nie oczekuję od niego aby od razu śpiewał jak Robert Plant, ale moim zdaniem lepiej będzie jak grupa zajmie się nagrywaniem dynamicznych, rozpalających do czerwoności numerów. Od siódmego utworu zacząłem niestety odczuwać podobne znudzenie co na „Dead Silence”. „Time-Bomb Ticking Away” i „Leave Them All Behind” to porcja punku jak najbardziej do zniesienia, ale po kilku przesłuchaniach te kompozycje zaczęły mi się nudzić. Brakuje w nich polotu i rozbudowanej aranżacji, które mogliśmy znaleźć w propozycjach z początku krążka. Pozytywnym akcentem drugiej części płyty jest „Horses&Chariots”. Wracają przede wszystkim świetne, niekonwencjonalne gitary Gallanta i D’Sa. Na uwagę zasługuje także przedostatnia piosenka na „Afraid of Heights”. „February Winds” ma coś czego brakowało mi w siódmym i ósmym numerze. Jest przebojowo, ale nie na siłę. Pochwalić należy również kolejną dobrą partię zagraną na gitarze. Na ostatnim miejscu została umieszczona inna wersja kawałka tytułowego. Jak dla mnie zupełnie niepotrzebna, przekombinowana i niczego nie wnosząca do albumu.

Jeżeli miałbym ustalić swój ranking płyt grupy Billy Talent, to „Afraid of Heights” znalazłaby się w środku. Wyżej oceniam „Billy Talent I” oraz „Billy Talent II” ponieważ tam ani przez chwilę się nie nudziłem. Nowy album momentami jest bardzo nierówny. Uważam jednak, że to całkiem dobry krążek, który sprawdzi się w trasie koncertowej. Wyróżnić należy przede wszystkim energiczne „Louder Than the DJ”, „Horses&Chariots” oraz tytułową propozycję. Gorzej jest w balladowych i na siłę przebojowcy fragmentach. 
OCENA: 6,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz