czwartek, 7 lipca 2016

Relacja z koncertu Iron Maiden we Wrocławiu (3.07.2016)

Wielkie emocje po fantastycznym spektaklu Iron Maiden powoli opadają. Zdecydowanie mogę stwierdzić, że było to najbardziej widowiskowe wydarzenie, w którym miałem przyjemność uczestniczyć. Show dopracowany i odegrany perfekcyjnie. Dla takich chwil, które przeżyłem w niedzielny wieczór, warto wydać każde pieniądze.


Jednak zacznijmy od początku. We Wrocławiu od rana pojawiali się ludzie o długich włosach i w czarnych koszulkach. Właściwie przez całą niedzielę w stolicy województwa dolnośląskiego czuć było metalowy klimat. Dobre kilkadziesiąt minut przed rozpoczęciem widowiska ludzie zbierali się pod bramami, by szybko zająć jak najlepsze miejsca. Dzięki temu już młody The Raven Age miał pod sceną sporą publikę. Zespół zagrał kilka swoich przebojów, jednak widzów porządnie rozgrzał dopiero amerykański Anthrax. Tej kapeli nie trzeba nikomu przedstawiać. Nikt by się nie zdziwił, jakby tej grupie udało się na osobnym koncercie zapełnić wszystkie miejsca wrocławskiego stadionu. Nowojorski zespół zaprezentował przede wszystkim kawałki ze swojego najnowszego albumu. Na przebojowe i potężnie brzmiące „You Gotta Believe”, „Breathing Lightning” i „Evil Twin” publiczność zareagowała szalonym pogo. Znakomity, momentami przerażający Joey Belladonna i Scott Ian idealnie podgrzewali atmosferę wśród widzów. Znalazł się również czas na zagranie dwóch klasyków z najsłynniejszej płyty - „Among the Living”. Fani zgromadzeni pod sceną rozszaleli się na dobre zwłaszcza po zawierającym znakomity wstęp utworze „Indians”.

Mimo świetnego supportu ciężko było jednak zapomnieć o tym, kto jest główną gwiazdą wieczoru. Niektórzy na wyjazd na koncert Iron Maiden czekali naprawdę długo. We Wrocławiu pojawiły się osoby z wielu państw, takich jak np. Rumunia czy Szwecja. Po długim ustawianiu sceny około 21:10 (jak na metalowców to naprawdę kulturalne spóźnienie) z głośników wybrzmiał wielki klasyk grupy UFO - „Doctor Doctor”. W końcu przed blisko czterdziestotysięczną publicznością rozległo się piękne „Here is the soul of a man”. Mimo tego, że muzycy rozpoczęli występ od kawałków z nowej płyty, to i tak większość słuchaczy wyśpiewywała całe teksty utworów. Stal lała się z gitar właściwie przez cały koncert, a Bruce pokazywał, że należy do grona najlepszych frontmanów muzycznych w historii. Po „If Eternity Should Fail” i „Speed of Light” przyszedł czas na jeden z hitów z pierwszego krążka nagranego z Dickinsonem. Balladowy „Children of the Damned”, zabrzmiał fantastycznie i pokazał, że podczas koncertu przyjdzie także czas na wzruszające momenty. Po chwili kolejne spotkanie z „The Book of Souls”, a więc ostry „Tears of a Clown” oraz utwór, który zawsze był dla mnie za długi „The Red and the Black”. Jako szósty został zaprezentowany koncertowy klasyk Iron Maiden. Podczas wykonywania „The Trooper” Bruce zawsze szaleńczo biega po scenie i wymachuje brytyjską flagą. Emocje powoli sięgały zenitu, a na płycie fani odpalili race. Następnie „Powerslave”, czyli przede wszystkim fantastyczne gitary. Kapitalny riff i jedna z najpiękniejszych gitarowych solówek, jakie kiedykolwiek zostały nagrane. Po tej, cytując Marka Niedźwieckiego, „grzałce” ostatnie chwile z najnowszym wydawnictwem. Niesamowicie został wykonany przede wszystkim tytułowy numer. W trakcie „The Book of Souls” na scenę wylazł trzymetrowy potwór Eddie, z którym muzycy utożsamiają się od początku swojej twórczości. Gitarzyści biegali mu pomiędzy nogami, a na koniec Bruce wyrwał mu serce i rzucił do publiczności. Jako dziesiąte zostało zaprezentowane kolejne wielkie dzieło. „Hallowed Be Thy Name”, czyli jeden z najbardziej nieprzewidywalnych klasyków metalu został przyjęty przez publiczność fantastycznie. Podobnie jak w wersji studyjnej niesamowicie ważną rolę odgrywała tutaj kapitalna narracja Dickinsona. No i przyszedł moment na, który wszyscy czekali. Około godziny 22 kiedy już ściemniło się na dobre rozległy się pierwsze dźwięki „Fear of the Dark”. Napiszę krótko: dla takich momentów warto jeździć na koncerty. Usłyszenie tego kawałka na żywo było naprawdę jednym z najważniejszych momentów w moim muzycznym życiu. Piękny, wzruszający wstęp, a następnie szalone partie gitarowe. To po prostu trzeba przeżyć razem z Ironami na jednym z ich koncertów. Po tych pięknych chwilach artyści zaprezentowali swój hymn, a więc powrócili do pierwszego albumu i odegrali „Iron Maiden”. Na bis Brytyjczycy zaserwowali trzy utwory. Fragment „Six six six, the number of the beast” odśpiewał chyba każdy z czterdziestu tysięcy fanów zgromadzonych pod sceną. Po pięknym przemówieniu Bruce’ a o konieczności ludzkiej jedności wybrzmiał „Blood Brothers”, a na zakończenie publiczność mogła wysłuchać melodyjnego, mistrzowskiego pod względem kompozytorskim „Wasted Years”.

Co tu dużo mówić, to zdecydowanie najbardziej spektakularny koncert, na którym byłem. Cieszę się, że kupiłem bilet na płytę, ponieważ przeżywanie występu takiej metalowej legendy z jej ortodoksyjnymi fanami to naprawdę coś wspaniałego. Było szalone pogo, było bujanie podczas wzruszających fragmentów. Scena zmieniała się właściwie po zagraniu każdego kolejnego utworu. Były rozmowy o euro, było sto lat dla perkusisty Nico McBraina, było wspominanie poprzednich wizyt we Wrocławiu. Jeśli będę miał okazję, na pewno wybiorę się na koncert z kolejnej trasy Iron Maiden. Brytyjczycy odegrali znakomity spektakl, a każdy kolejny utwór był jego fantastycznym, poruszającym aktem. 

PS: Jakość zdjęć może nie jest powalająca, ale niestety na stadion nie można było wnosić dużych aparatów. Mam jednak nadzieję, że fotografie zachęcą Was do odwiedzenia Iron Maiden na jednym z ich występów. Do końca tygodnia postaram się dodać video, na których będą fragmenty "If Eternity Should Fail", "Fear of the Dark" oraz "Blood Brothers".  



FOTORELACJA:




















5 komentarzy:

  1. To świetne, że rekord frekewncji pobił właśnie metalowy zespół.

    OdpowiedzUsuń
  2. Woah, super relacja :) Ja wybieram się na Capital Of Rock w sierpniu, który też się tam odbywa i scena w porównaniu ze stadionem i na zdjęciach strasznie mała jest, co o tym sądzisz? I widzę, że w miarę luźno było tam gdzie stałeś..zastanawiam się czy jednak być jak najbliżej sceny czy jednak cieszyć się trochę większym luzem i być bardziej z boku..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scena faktycznie może nie jest za duża, ale wystarczająca na bardzo widowiskowy show. Maiden znakomicie wykorzystali tyle miejsca ile mieli ;) A co do miejsca na płycie to na zdjęciach widać tylko to co było przede mną, a więc Golden Circle. W miejscu gdzie ja stałem, był wielki tłok. Ciężko było wyciągnąć ręce by zrobić zdjęcia. Jednak ma to swój urok i jestem w 100% zadowolony, że kupiłem bilet na płytę ;)

      Usuń
    2. Potwierdzam. Płyta fajna, ale tylko jeśli ktoś lubi metalowy klimat.

      Usuń
  3. Ja się cieszę , że zagrali dużo z TNOTB ;) to zdecydowanie moja ulubiona płyta , ale nowa też jest super pod względem widowiskowości na koncertach . Te dwie godziny były tak krótkie...

    OdpowiedzUsuń