środa, 13 lipca 2016

Siedemdziesiąta czwarta recenzja: Orkiestrowe Radiohead

Radiohead to kapela, która, mimo swojego długiego istnienia, wciąż potrafi nas zaskakiwać. Dziewiąty studyjny krążek ekipy z Abingdon jest kolejnym wielkim eksperymentem. „A Moon Shaped Pool” ukazuje się po jednym z najgorszych (choć wcale nie słabym) albumów w historii grupy. „The King of Limbs” był albumem trochę za prostym jak na Radiohead . Pojawiały na nim utwory, które legendzie rocka alternatywnego nie przystoją. Brytyjczycy są kapelą, od której bardzo dużo się oczekuje. Czy moje wymagania spełnili? Zapraszam.

Premiera płyty owiana była nutką tajemnicy. Zniknęły dane ze strony internetowej, a sam krążek ukazał się dużo wcześniej w wersji cyfrowej niż fizycznej. W końcu jednak płyta dotarła do tych odbiorców, którzy wyczekiwali na nią z utęsknieniem. Od „OK Computer” świat muzyki czeka na najnowsze dzieła Radiohead z zapartym tchem. Nie inaczej było w tym przypadku. Świetnym posunięciem było zaproszenie na nagrania londyńskiej orkiestry. Znakomitą współpracę widać już w pierwszym kawałku. „Burn the Witch” porwał mnie od samego początku. Z melancholijnym wokalem Thoma Yorke’a pięknie współgrają skrzypce. Smyczki budują napięcie w utworze i wciągają w dalszą cześć albumu.  Po chwili orkiestrowych wariacji przechodzimy do spokojnego, fortepianowego „Daydreaming”. Lekki, bardzo dobrze zaaranżowany numer jednakże pozostawiający lekki niedosyt. W „Decks Dark” pierwszy raz niewinnie wybijają się perkusja oraz gitary, a świetną atmosferę tworzą chórki. „Desert Island Disk” odrobinę zmienia klimat płyty. We wstępie pojawia się akustyk, a środkowa część utworu brzmi, jak fragment z najlepszych krążków Sade. Następnie wkrada się trochę niepokoju. „Ful Stop” to niesamowicie wciągający numer.  Kolejne dźwięki wręcz wbijają się w głowę słuchacza. Mamy tutaj też do czynienia z dawką dobrej elektroniki. Najbardziej melodyjny na „A Moon Shaped Pool” jest zdecydowanie „Glass Eyes”. Utwór króciutki, ale znalazło się na nim miejsce zarówno  na poruszające partie klawiszowe, jak i smyczkowe. Zupełnie inaczej słucha się „Identikit”. Następuje ożywienie wydawnictwa. Docenić ten kawałek muszę przede wszystkim za kolejną świetną aranżację, idealne wykorzystanie elektroniki i piękny wokal. Wyróżniającym się fragmentem jest na pewno „The Numbers”. Mamy w nim muzyczna mieszankę. Zaczynamy od klawiszy, a potem dostajemy jeszcze gitarę akustyczną, chórki i smyczki. Końcówka płyty to jednak spokojne rytmy. Pod dziewiątką ładny, rozmarzony „Present Tense” z nostalgicznym głosem Yorke’a. W „Tinker Tailor Soldier Sailor Rich Man Poor Man Beggar Man Thief” natomiast spodobała mi się partia lekkich klawiszy oraz kolejny świetna partia instrumentów smyczkowych. Ostatni w kolejności jest kompletnie odmieniony „True Love Waits”. Stara, dobra koncertówka w nowym wydaniu brzmi zupełnie inaczej, ale również znakomicie.

Radiohead kolejny raz pozytywnie mnie zaskoczyli. Album zdecydowanie lepszy od swojego poprzednika. Nagranie płyty z orkiestrą to mistrzowskie zagranie grupy. Pochwalić należy także producenta, który w tą płytę włożył zdecydowanie więcej pracy niż w „The King of Limbs”. Krążka warto słuchać całego, wtedy możemy poczuć piękny, spokojny, ale i poruszający klimat. Nie ma tutaj ostrego grania, jest za to melodyjność i wzruszenie. „A Moon Shaped Pool” wystawiam notę 8/10, ale tylko dlatego, że mam w pamięci mistrzowskie „OK Computer” i „Kid A”. 
OCENA: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz