sobota, 11 czerwca 2016

Siedemdziesiąta pierwsza recenzja: Intrygująca Monika Brodka

Monika Brodka w końcu znalazła pomysł na siebie. Przyznaję, że pierwsze dwie płyty artystki z Twardorzeczki mi się nie podobały. Brakowało w nich solidności i trochę pomysłowości. Brodka była zwykłą polską artystką. Wszystko zmieniło się wraz z wydaniem trzeciego wydawnictwa – „Grandy”. Monika zaczęła wykonywać bardzo nieszablonową i wciągającą muzykę.



Zdecydowanie wolałem, żeby nasza artystka kontynuowała granie , które prezentowała na swoim poprzednim albumie od tego, żeby wracała do swoich początkowych wydawnictw. Tymczasem Brodka stworzyła coś kompletnie innego. Po pierwszych przesłuchaniach płyty miałem uczucie, że płyta jest dziwna. Jednak cholernie pozytywnie dziwna. Monika rozpoczyna od podniosłego, wciągającego „Mirror Mirror”. Warto zwrócić uwagę na świetne klawisze, które od samego początku niebywale intrygują. Pod numerem drugim mamy największy dotychczasowy przebój z najnowszego krążka. „Horses” jest przebojowy, ale wciąż utrzymany w dość spokojnym rytmie. W tle lekkiego głosu wokalistki możemy usłyszeć świetnie brzmiącą perkusję. Odrobinę dynamiczniejszy jest wzbogacony o gitarę akustyczną „Santa Muerte”. Możemy jednak już po kilku fragmentach zauważyć, że „Clashes” będzie płytą bardzo nastrojową i spokojną. Czwarty numer zaczyna się od zastosowania instrumentów dętych, które wraz z wchodzącymi później bębnami tworzą nietypową, troszkę mroczną aurę. Kompozytorskim sukcesem bez wątpienia jest również „Holy Holes”. Muzyka zaprezentowana w tym kawałku kojarzy mi się trochę ze słynną brytyjską wokalistką, której ostatnio bardzo dużo słucham – PJ Harvey. Monika urzeka swoim wszechstronnym wokalem, a całość dopełnia wkradająca się charakterystyczna gitara. Orientalny klimat możemy znaleźć w piosence pt. „Haiti”. Artystka znów świetnie operuje głosem w towarzystwie świetnie nadającej rytm perkusji. W „Funeral” znów robi się bardzo podniośle. Mamy organy i instrumenty smyczkowe, które momentami mogą przyprawiać o ciarki na plecach. Po thrillerowych fragmentach robi się weselej. „Up in the Hill” wyróżnia się na tle całej płyty, bo jest utrzymany w trochę innym nastroju. Istotniejszą rolę niż w pierwszej połowie krążka pełni gitara. Można powiedzieć, że ósmy i dziewiąty kawałek dodają szczyptę radości do czwartego albumu wokalistki. Króciutki „My Name is Youth” to szybka perkusja i wokal brzmiący tak, jakby był wzorowany na piosenkach z lat siedemdziesiątych. Niepokojący klimat powraca w „Kyrie”. Do wysokiego wokalu dołącza solidnie brzmiący akustyk. Jedenasty „Hamlet” to świetna, momentami mocno psychodeliczna ballada. Na zakończenie „Dreamstreamextreme” z rozmarzonym, pięknym wokalem Brodki. Muzyka jak z bajki i genialny głos w znakomity sposób kończą „Clashes”.



Czwarty krążek Moniki Brodki to pozycja trudna i szalenie intrygująca. Artystka po prostu wciąga swoim nowym wydawnictwem. „Clashes” momentami jest bardzo przeraźliwe, ale możemy znaleźć też parę rockowych propozycji. Album jest świetny i zdecydowanie mogę go polecić. Idealny dla ludzi lubiących płyty nietypowe, które przy każdym odsłuchaniu brzmią inaczej. Swoim kolejnym dziełem Monika robi następny spory krok na przód. Jest już dojrzałą artystką i mam nadzieję, że nadal będzie tworzyć tak świetne płyty jak ta, która trafiła w nasze ręce w ostatnim czasie.
OCENA: 8,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz