wtorek, 9 lutego 2016

Pięćdziesiąta szósta recenzja: David Bowie - The Man Who Sold The World (1970)

David Bowie po balladowym, nostalgicznym „Space Oddity” stwierdził, że przyszła pora na coś ostrzejszego. „The Man Who Sold the World” rozpoczyna hardrockową przygodę londyńskiego artysty. Oprócz diametralnej zmiany stylu na trzecim albumie w dyskografii możemy dostrzec sporo kontrowersji. Najlepszym tego przykładem jest okładka, na której Bowie uwidacznia powszechne zamieszanie dotyczące orientacji rockmanów w latach siedemdziesiątych.


Młody artysta wydając swój trzeci album potwierdził, że zdecydowanie bliżej mu do kariery ostrego rockmana niż spokojnego, grzecznego muzyka od rozmarzonych ballad. Bardzo rockowo brzmi już pierwszy numer na krążku. Ostry, gitarowy wstęp w stylu Led Zeppelin oraz zadziorny, drapieżny głos Bowiego dają kapitalny efekt. „The Width of a Circle” to typowy klasyk lat siedemdziesiątych, co podkreśla świetna solówka Micka Ronsona. W „All the Madmen” znakomicie brzmi syntezator Ralpha Mace’a. Sporą robotę zrobił też w tym kawałku Mick Woodmansey. Warto dodać, że na „TMWStW” wokal nie wychodzi przed szereg tak bardzo jak chociażby na poprzedniej płycie. „Blues Country Rock” to kolejna dawka porządnej gry gitarowej Ronsona, który momentami brzmi podobnie do Keitha Richardsa. Pierwszą balladę znajdujemy pod numerem cztery. Jest to genialny przerywnik pomiędzy rozgrzewającymi do czerwoności rockowymi hitami. W „After All” Bowie wraca do klimatu hitów z „Space Oddity”. Po chwili jednak powracamy do ciężkiej muzyki.  Gitarze towarzyszą dodające uroku chórki, których na tym longplayu mamy odrobinę za mało. Z fantastycznym wokalem Bowiego mamy do czynienia w „Saviour Machine”. David kapitalnie przekazuje emocje brzmiąc w pewnych momentach bardzo zawzięcie i dramatycznie. „She Shook Me Cold” to najcięższy utwór na albumie. Głos Davida można skojarzyć z Ozzym Osbornem. Gitary są wolniejsze, ale zdecydowanie utrzymują kompozycję w mrocznym, hardrockowym, czasem wręcz metalowym klimacie. Siódmy numer w kolejności to kolejna dobra solówka Ronsona. Tytułowy kawałek pewnie tak samo Wam, jak i mi dużo bardziej kojarzy się z Nirvaną niż z Davidem i w mojej ocenie lepiej brzmi w wykonaniu ekipy z Aberdeen. Płytę idealnie podsumowuje następny gitarowy przebój „The Supermen”.



Naprawdę wielki szacunek należy się Davidowi za to, że po wielkim sukcesie „Space Oddity” zdecydował się na całkowitą zmianę stylu. W moim odczuciu „The Man Who Sold the World brzmi jeszcze lepiej. Nigdy do gustu nie przypadał utwór tytułowy, ale reszcie płyty zdecydowanie nic nie brakuje. Ogromny wpływ na poziom trzeciego wydawnictwa ma Mick Ronson, który swoimi riffami mocno podnosi ocenę krążka. W kolejnym tekście zajmiemy się „Hunky Dory”, który przyniesie nam (kto by się spodziewał) kolejną zmianę stylu.

OCENA: 9/10

2 komentarze:

  1. kiedy będzie coś nowego??

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnio mam dużo obowiązków związanych np. z prawem jazdy, ale niedługo powinny pojawić się kolejne teksty.

    OdpowiedzUsuń