niedziela, 2 stycznia 2022

Legendarne Płyty: 18. Black Sabbath

Dzisiaj zabierzemy się za jedno z największych arcydzieł Black Sabbath. Płytę, która zapoczątkowała wspaniały czas heavy-metalu. Dopieszczony w każdym calu krążek nie ma ani jednego słabego punktu. Zawiera najsłynniejsze gitarowe riffy oraz przeszywa swoim mrocznym klimatem. Wielka porcja okultyzmu oraz cudownej muzyki.



Przed premierą debiutanckiego albumu muzycy mieli obawy czy nowy, mroczny styl przyjmie się w czasach pobeatlesowych. „Black Sabbath” okazał się ogromnym sukcesem zarówno muzycznym, jak i komercyjnym. Pierwsze trzy płyty Brytyjczyków są bezsprzecznie wybitnie. Większość z nas zapewne najbardziej kojarzy jednak drugi w kolejności „Paranoid”. W mojej prywatnej liście pierwsze dzieło figuruje nieco wyżej, więc postanowiłem rozpocząć recenzowanie BS od tego krążka. Pod jedynką utwór taki sam jak tytuł i nazwa zespołu. Deszcz i burza. Od dźwięków tych zjawisk rozpoczyna się historyczna płyta. Po chwili fenomenalnie wchodzi gitara Tony’ego. Wszyscy muzycy kapeli na „Black Sabbath” zaprezentowali się kapitalnie, ale Iommi osiągnął naprawdę szczyt gitarowych możliwości. Fantastycznie brzmi również ostra perkusja Billa Warda. Drugi utwór utrzymany jest w zupełnie innym tonie. Harmonijkowym solo na samym wstępie oraz wykrzykiwanym tekstem w dalszej części popisuje Ozzy. W „The Wizard” wyraźnie można dostrzec jeszcze bluesowy wpływ na lata siedemdziesiąte. Następnym arcydziełem jest „Behind the Wall of Sleep”. Pozycja numer trzy to przede wszystkim świetny, rozbudowany riff Tony’ego. Oprócz tego słyszymy jedno z najpopularniejszych słów muzyki metalowej „Take your body to a corpse”. „N.I.B” oraz „Evil Woman” to najbardziej przebojowe fragmenty albumu. Dźwięk płynący z gitar jest bardzo chwytliwy, a Osbourne dodaje do niego swój charakterystyczny jęk. Po chwili rozluźnienia znów mamy do czynienia z mroczną muzyką. Tekst jest bardzo krótki, ale to nie on tutaj odgrywa najważniejszą rolę. Linia melodyczna jest świetna. Najpierw lekka, spokojniejsza gitara, a potem porządne metalowe łojenie. Do tego kolejny raz na wysokości zadania staje Bill Ward. Na koniec bardzo długi, mimo że wytwórnia i tak skróciła go o połowę, „Warning”. To już osobisty, wielki popis Iommi’ego, który w połowie serwuje nam wręcz niemożliwą do powtórzenia solówkę. Jest to jedna z najdłuższych i najpiękniejszych partii gitarowych w historii muzyki. Urzekają również niesamowite, niespodziewane wejścia po chwilach ciszy.



Wszyscy muzycy na „Black Sabbath” wypadli perfekcyjnie. Najbardziej za ten album cenię Tony’ego, ale należy również docenić fantastyczną postawę Geezera Buttlera na basie. Mrocznego klimatu dodawały zdecydowanie ostra perkusja i przeszywające jęki Ozzy’ego Osbourne’a. Co najważniejsze po tak wspaniałym debiucie, muzycy nie spuścili z tonu i wydawali kolejne niesamowite arcydzieła. Będziecie mogli o nich przeczytać tutaj już niedługo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz