piątek, 9 października 2015

Czterdziesta czwarta recenzja: Klasyczny album klasycznego zespołu.

Wielu ludzi zarzuca kapeli Motorhead, że mało eksperymentują z muzyką i ich płyty wciąż są takie same. Dla mnie to legenda lat osiemdziesiątych. Z głosem Lemmy’ego ciężko byłoby nagrywać co innego. Londyńczyków można rozpoznać po kilku pierwszych nutkach. Są najlepsi w tym co robią i za to ich kochamy.



Jak na metalowy, angielski band, Motorhead swoje albumy wydaje dosyć często. Ostatnie „Aftershock” i „The World is Yours” były naprawdę niezłe, ale trochę im brakowało do poziomu „Overkill”, czy „Ace of Spades”. Nowy album jest, a jakżeby inaczej, typowo motorheadowy. Już w pierwszym utworze – „Victory or Die” możemy się o tym przekonać. Muszę przyznać, że to kawałek, który podoba mi się najbardziej na „Bad Magic”. Od razu krzyczący, przepity wokal Klimistera oraz świetna gitara Philipa Campbella, który na tej płycie odwala kawał dobrej roboty. Kapitalny speed metal. Łatwo przegapić to, że premierowa kompozycja się skończyła. Piosenka bardzo płynnie przechodzi w drugi numer – „Thunder & Lightning”. Kolejny szybki riff i podobna, dynamiczna solówka. Kiedy zaczynałem się martwić, że przez 43 minuty będzie leciał w zasadzie jeden utwór, muzycy zaprezentowali coś innego. W „Fire Storm Hotel” pachnie altami osiemdziesiątymi. Idealnym miejscem dla tego kawałka jest mój ukochany „Ace of Spades”. Z kapitalną perkusją mamy do czynienia w „Shoot Out All of Your Lights”. Mikkey Dee pokazuje, że on również trzyma się w niezłej formie. Niespodzianką jest piąty utwór. Tam gościnnie występuje Brian May. Jeden z najlepszych gitarzystów w historii czuje się dobrze nawet w speed metalowych klimatach. „Electricity” rozpoczyna się bardzo solidnie, jak praktycznie każdy kawałek na tej płycie, ale po minucie piosenka troszkę przygasa i mnie osobiście nudzi. Świetny głos Lemmy’ ego możemy usłyszeć na „Evil Eye”. Tak rzadko w tym tekście podkreślam klasę Klimistera, bo prezentuje równy, wysoki poziom na całym krążku. Nie ma takiego utworu na tym wydawnictwie, w którym głos wokalisty ze Stoke-on-Trent by mi się nie podobał. W „Teach Them How to Bleed” znowu przenosimy się do lat osiemdziesiątych. Kolejny już raz świetny riff prezentuje Campbell. Końcówka brzmi trochę tak, jakbyśmy słuchali albumu koncertowego, a nie studyjnego. Po „Victory or Die” to mój ulubiony utwór na „Bad Magic”. Początek „Till The End” kojarzy się natychmiastowo z Red Hot Chili Peppers. Po chwili jednak wchodzi bardzo mocny, przestrojony bas, a piosenka nabiera rozpędu. Dużo lepiej słucha mi się szybkich kawałków Motorheadów aniżeli ich kompozycji balladowych. Niczego szczególnego nie zawiera w sobie „Tell Me Who to Kill”. Numer standardowy, trochę albumowy zapychacz. Takich propozycji nie potrzebujemy od żadnej kapeli. Po chwili nudy jest dużo lepiej. Następny znakomity riff i kapitalnie akcentowane przez Lemmy’ego „on your screams”. Bardzo dobrą porcją metalowej „łupanki” jest również dwunasty w kolejności „When the Sky Comes Looking for You”. Ostatni utwór to nieudany cover Stonesów. Melodia brzmi dobrze, ale Klimmisterowi trochę brakuje do Micka Jaggera. Można było zakończyć album już po tuzinie.



Mimo paru niewypałów „Bad Magic” jest bardzo udany. Na niektórych albumach już po kilku utworach nudzi mi się ciągłe speed metalowe „łojenie”, ale w przypadku dwudziestej drugiej studyjnej płyty Motorhead tego nie ma. Muzycy dalej grają to, co najlepiej potrafią. Nowe wydawnictwo jest trochę gorsze od „Aftershock”, ale spokojnie można mu przyznać notę 7,5/10.

OCENA: 7,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz