Przygotowując się do napisania recenzji „Simulation Theory”
zajrzałem do recenzji poprzedniego albumu Muse, którą opublikowałem trzy lata
temu. Muszę przyznać, że mało jest w tym tekście konkretów, a styl pisania jest
bardzo daleki od takiego, jakiego dzisiaj od siebie oczekuję, ale w gruncie
rzeczy mogę napisać, że zgadzam się z tym co twierdziłem te kilka lat
wcześniej. Wciąż ekscytuje się tą płytą i uważam ją za najlepsze wydawnictwo w
dorobku zespołu Matta Bellamy’ego. Na „Drones” muzycy wrócili do swoich
rockowych korzeni, co wbrew pozorom nadało ich siódmemu krążkowi niesamowitej
świeżości. Artyści zaprezentowali wtedy także kilka bardzo dobrych,
progresywnych kawałków wyraźnie wzbogaconych o nowe inspiracje, których
wcześniej w ich dyskografii nie doświadczyliśmy. To właśnie dzięki nim można
było się spodziewać że formacja z Teignmouth na kolejnym albumie w pewnym
stopniu zmieni swoje oblicze. Nie sądziłem jednak, że w muzyce Muse dojdzie do
całkowitej rewolucji.
Decyzja o tym, że Muse wyda po „Drones” coś zupełnie nowego
zapadła niezwykle szybko. Zaraz po zakończeniu „Drones World Tour” kapela wraz
z odpowiadającym za trasy koncertowe muzyków Glenem Rowe postanowili, że
kolejna płyta będzie zgłębiać zupełnie inne muzyczne rejony, a trasa ma być
zdecydowanie ambitniejsza i zostanie zagrana z wielkim rozmachem. Postanowiono
więc, że album będzie przedstawiał życie ludzkie jako symulacje. Niestety o ile
tekstowo krążek faktycznie imponuje (płyta w dość ciekawy sposób przedstawia
ludzi jako simsów znacznie bardziej rozwiniętej cywilizacji) o tyle muzycznie
już tak świetnie nie jest. Otwierający „Algorithm” wyraźnie pokazuje, że „Simulation
Theory” to nowy rozdział w karierze Muse. Kompozycja jest przepełniona dźwiękami syntezatorów
przywodzących na myśl głównie lata osiemdziesiąte. Artyści postanowili dołączyć
do nich między innymi smyczki oraz znienacka pojawiający się fortepian w
drugiej części utworu. Całość prezentuje się jako swoisty muzyczny miszmasz z dobrze
pasującymi do siebie elementami. „The Dark Side” to już dynamiczniejsza
propozycja z pewnością stworzona pod zdobywanie list przebojów. Znacznie
większą rolę niż w pierwszym kawałku ma Bellamy, który akurat w tym numerze
śpiewa w stylu do jakiego nas przyzwyczaił. Umieszczony pod trójką „Pressure”
zdaje się wskazywać, że Muse nie porzucają rocka na stałe. Jest to jeden z
kilku utworów na płycie, które przypominają starsze dokonania formacji. Na
uwagę zasługuje przede wszystkim ciekawy riff gitarowy oraz perkusja Dominica
Howarda. Elektroniczny charakter płyty można było przewidzieć już w momencie
gdy do sieci trafiła informacja, że zespół przy nowym dziele pracuje wraz z
Timbalandem. Jego styl wyraźnie słyszalny jest w „Propagandzie”. Kompozycja
niestety bardzo gryzie się z tym, co mogliśmy usłyszeć przez pierwsze
kilkanaście minut „Simulation Theory”. Agresywniejsze elektroniczne dźwięki źle
komponują się z sekcją rytmiczną i nieco innym wokalem Bellamy’ego. Prawdziwym
eksperymentem, niestety również nietrafionym, jest „Break It to Me”. Propozycja
rozpoczyna się garażową gitarą, by w pewnym momencie przejść do klimatów
orientalnych i na koniec zderzyć się z kolejnym odrzucającym, niezbyt dobrze
dopasowanym elektronicznym fragmentem.
Prawdziwe koszmarki pojawiają się jednak nieco później.
Najbardziej drażniącymi i ciężkostrawnymi fragmentami ósmego albumu Brytyjczyków
są „Something Human” i „Get Up and Fight”. Pierwszy jest bardzo nieudaną
wędrówką w popową stronę. Delikatne gitary i syntezatory, swoim dźwiękiem
przypominające najprostsze radiówki, prowadzą nas do refrenu, w którym Bellamy
brzmi tak cukierkowo jak jeszcze nigdy. Drugi z wymienionych numerów jest
natomiast kompletnie nieudanym hołdem dla lat osiemdziesiątych. Muse zahaczają
tutaj o synthpop, ale brzmią w nim jak jedna z kapel pojawiających się w
serialach dla nastolatków. Brakuje tutaj charyzmy, którą kawałki zespołu zawsze
były wypełnione. Na szczęście w drugiej części płyty mamy również ciekawe
kompozycje. Mocnym punktem albumu jest na pewno „Thought Contagion”, a więc utwór
z charakterystycznym dla zespołu gitarowym zacięciem i świetnie zbudowanym
refrenem. Jestem pewien, że sprawdzi się on w szczególności na dużych,
festiwalowych koncertach. Jeżeli Muse mają tworzyć przebojowe kompozycje to
niech robią to właśnie w taki sposób. Moim numerem jeden na płycie jest jednak „Blockades”.
To właśnie w nim Bellamy i spółka najlepiej połączyli swój wypracowany przez
lata styl z nową miłością, czyli znacznym zastosowaniem syntezatorów. Świetnie
brzmi tutaj wszystko - od sekcji elektronicznej, przez klawisze po gitary. W końcu doczekaliśmy się także naprawdę
niezłej solówki pod koniec kompozycji. W ostatnich dwóch numerach wracamy do
klimatu z początku płyty zaserwowanego w „Algorithm”. Powoli rozkręcający się „Dig
Down” poza powykręcanym, bardzo specyficznym rytmem daje trochę poszaleć
Mattowi, który akurat na tej płycie nie miał za wiele momentów do
zaprezentowania swoich możliwości wokalnych. Zamykający krążek „The Void”
pokazuje z kolei, że w typowo elektronicznych utworach Muse nie musi wypadać
wcale tak źle. Kawałek po oszczędnym
wstępie ciekawie się rozbudowuje i przede wszystkim nie brzmi banalnie w
przeciwieństwie do części utworów z „Simulation Theory”. Na plus także wyciszającą
partia klawiszowa pojawiająca się na samym końcu kompozycji.
Problemem najnowszego albumu Muse jest przede wszystkim to,
że jest on bardzo nierówny. W niektórych utworach Brytyjczycy pokazali, że
potrafią odnaleźć się w elektronicznej rzeczywistości, ale na „Simulation
Theroy” jest też kilka propozycji kompletnie nieudanych. Jeżeli zespół z
Teignmouth zamierza dalej podążać drogą obraną na ósmym wydawnictwie to
życzyłbym sobie by znaczna część nowych utworów była bardziej w stylu „Blockades”
niż chociażby „Get Up and Fight”.
OCENA: 6/10
Jakoś tak mi się myśli że ta płyta jest takim jednorazowym wyskokiem. Chcieli zobaczyć jak inni widzą ich w takiej wersji, ale ponoć wiekszosci się nie spodobało, więc pewnie na kolejnej płycie znów zobaczymy klasyczne Muse
OdpowiedzUsuńDobrze, że zaznaczasz, że masz świadomość tego, że starsze teksty nie są jakoś świetnie napisane. Zamierzasz w jakiś sposób je poprawiać lub zmieniać je na nowe napisane od zera? Co do płyty. Dla mnie to ciekawy kierunek, bo temat alternatywnego rocka w wydaniu Muse ewidentnie się już wyczerpywał.
OdpowiedzUsuńMyślę, że z czasem te teksty zaczną mnie mocno razić i wtedy zacznę je poprawiać. Aktualnie skupiam się jednak na pisaniu nowych recenzji, bo w ostatnim czasie nie było ich na blogu zbyt wiele.
Usuń