piątek, 2 marca 2018

Sto trzydziesta pierwsza recenzja: Żonglerka stylów i zabawa muzyką z lat osiemdziesiątych w wykonaniu Lao Che


W recenzji „Dzieciom” napisałem, że muzycy Lao Che w końcu mnie do siebie przekonali. Moje podejście do tej kapeli jednak diametralnie się zmieniło. Przez ostatnie trzy lata zespół z Płocka był jednym z najczęściej słuchanych przeze mnie polskich bandów i nareszcie przekonałem się do pozostałych albumów Spiętego i spółki. „Wiedza o społeczeństwie” stała się więc jednym z tych krążków, do których premiery najpierw odliczałem miesiące, a potem tygodnie i dni.


Lao Che na swoim siódmym wydawnictwie ponownie chciało sprawdzić się w czymś nowym. Na długo przed premierą płyty zapowiadano, że będzie tu sporo kompozycji idealnych dla fanów muzyki z lat osiemdziesiątych. Pomysł na połączenie tego z alternatywnym brzmieniem Płocczan wydawał się być obiecujący. Od albumu można było oczekiwać jeszcze więcej po informacji o tym, że za produkcję płyty, obok Filipa Różańskiego, ponownie będzie odpowiadał Piotr „Emade” Waglewski, który dołożył sporą cegiełkę do olbrzymiego sukcesu „Dzieciom”. Pierwsze efekty flirtu Lao Che z brzmieniami rodem z lat osiemdziesiątych mamy już w otwierającym „Kapitanie Polska”. Główną robotę robią tu przede wszystkim syntezatorowy wstęp oraz funkowe gitary w dalszej części numeru. Tekstowo również jest świetnie. Hubert „Spięty” Dobaczewski opowiada o podziale w naszym kraju i przywołuje skojarzenia z Tutsi i Hutu. Jednym z moich faworytów z „Wiedzy o społeczeństwie” bardzo szybko stał się swoisty manifest przeciwko rasizmowi - „United Colours of Armagedon”. Po hipnotycznym początku władzę nad kompozycją przejmują gitary zdecydowanie mocniejsze od tych z pierwszego numeru. Oprócz nich ponownie mamy świetną narrację „Spiętego” oraz intrygujące napięcie, które towarzyszy nam przez cały kawałek. Pod trójką kompozycja, która najpewniej będzie największym hitem z siódmego krążka Płocczan. „Nie raj” w ekspresowym tempie podbił Listę Przebojów Programu Trzeciego. Utwór rozpoczyna się od cichego pogwizdywania w towarzystwie gitary. Później dociera do nas coraz więcej electropopowych dźwięków, a kwintesencją piosenki jest melodyjny refren. Mnie najbardziej w tym kawałku uwiódł jednak najlepszy na płycie bas Rafała Boryckiego. W „Gott mit lizus” pierwszy raz możemy wyraźnie dostrzec rolę Karola Goli. To tutaj bowiem na pierwszy plan wychodzą instrumenty dęte. Cała kompozycja jest zdecydowanie eksperymentalna. W niektórych fragmentach można zauważyć hiphopowe zainteresowania artystów. Dobaczewski właściwie recytuje cały kawałek. Muzycznie dużo mniej dzieje się w „Liczbie Mnogiej”. Plusik przy piątym kawałku należy jednak dopisać za ciekawy, momentami mocno filozoficzny tekst.

Zdecydowanie dynamiczniej, głównie za sprawą kolejnych partii dętych Goli, robi się w kolejnym „Polak, Rusek i Niemiec”. Szczególnie po „Liczbie Mnogiej” może nam się wydawać, że ten kawałek pędzi jak szalony. Jak można się łatwo domyślić ponownie mamy do czynienia z tekstem o odwiecznych podziałach między narodami. W „Sen a’la tren” Lao Che znów przypominają, że uwielbiają na swoich płytach żonglować różnymi gatunkami. Tym razem Płocczanie zabierają nas w podróż z dźwiękami muzyki reggae. Szczerze mówiąc to jedyna piosenka z albumu, która mnie wymęczyła. W utworze dzieje się niewiele, a tekst już tak bardzo całej kompozycji nie ratuje. Na szczęście po chwili muzycy serwują nam kapitalną „Baśń tysiąca i jednej nocki”. Podobnie, jak na „Dzieciom” artyści wprowadzają tutaj trochę orientalnych klimatów. Kawałek intryguje od samego początku, a następnie genialnie się rozwija. Znów mamy genialną narrację Dobaczewskiego, a do tego niezwykle wciągające, pulsujące fragmenty. Na płycie Lao Che nie mogło zabraknąć także numeru o miłości. „Spółdzielni” jednak daleko do największych miłosnych przebojów grupy. Dziewiąty numer na płycie to zwyczajna prosta kompozycja, która leci sobie w tle i nie przeszkadza. Sporo elektroniki mamy natomiast w „Szkolnictwie”. Wyraźnie pracuje tutaj syntezator, a całość wieńczy bardzo przyjemne zakończenie. „Wos” kończy najdłuższy „Zbieg z krainy dreszczowców”. Myślę, że takiego numeru również nie powstydziłaby się ceniona elektroniczna kapela.

Lao Che ponownie nie daje się słuchaczowi nudzić. Na „Wiedzy o społeczeństwie” mamy tylko chwilowe przestoje w „Liczbie Mnogiej” i „Sen a’la tren”. Od płyty oczekiwałem naprawdę bardzo wiele i większość tych oczekiwań została spełniona. Najbardziej cieszy mnie jednak fakt, że z każdym kolejnym odsłuchem znajduję w tym krążku coś nowego. Nie jest to ani najlepsza, ani najgorsza płyta Płocczan. Jest to płyta na ich poziomie, a więc płyta bardzo dobra.
OCENA: 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz