poniedziałek, 19 marca 2018

Sto trzydziesta trzecia recenzja: Editors postanowili połączyć brutalność z delikatnością


Editors to grupa, która wywołuje u mnie bardzo rożne emocje. Z jednej strony wielką przyjemność sprawia mi słuchanie ich dwóch pierwszych post punkowych albumów, a z drugiej niezbyt podchodzi mi ich nowe, delikatniejsze, synthpopowe granie. Członkowie zespołu, na długo przed premierą „Violence”, mówili, że najnowsze wydawnictwo ma być połączeniem mocniejszego uderzenia z pierwszych płyt z subtelnością ostatnich krążków. Zapowiedzi były więc obiecujące, ale czy rzeczywiście jest nad czym się zachwycać?


Muzycy chyba sami byli rozdarci przed wybraniem drogi, którą mają podążyć na swoim szóstym albumie. Lider kapeli, Tom Smith, stwierdził, że wcześniej trudno było znaleźć zespołowi równowagę między brutalnością i delikatnością. Zadanie pomocy połączenia Editors swoich dwóch odmiennych stron powierzono Blanck Mass, który od kilku lat świetnie sprawdza się jako twórca agresywniejszej muzyki elektronicznej. Wstęp i tytuł otwierającego utworu nie mogą nie budzić skojarzeń z grupą Coldplay. Editors od samego początku starają się nas uwodzić łagodnymi dźwiękami i charakterystycznym wokalem Toma Smitha. Problem w tym, że po wstępie dzieje się bardzo niewiele i mimo tego, że numer trwa niecałe cztery minuty, to szybko zacząłem sprawdzać kiedy rozpocznie się druga kompozycja. Na szczęście w „Hallelujah (So Low)” do ciekawego wokalu dołącza już niezła warstwa instrumentalna. Industrialny klimat kawałka świetnie komponuje się z chórkami wstawionymi w różnych miejscach. Jest dużo bardziej chwytliwie, momentami słychać tę brutalność, o której muzycy mówili przed wydaniem krążka. Na pochwałę zasługuje także bardzo dobra partia perkusyjna Eda Lay’a. Kolejną zmianę mamy w propozycji tytułowej. „Violence” rozpoczyna się od elektronicznych dźwięków i pulsującego rytmu. Następnie wchodzimy w trochę bardziej podniosłą cześć utworu, w której pole do popisu ma Smith. Artyści z Birmingham intrygująco rozbudowali ten kawałek. Udało im się mnie zaciekawić na tyle, że pomimo faktu iż jest to najdłuższa kompozycja na albumie to, w przeciwieństwie do „Cold”, mija mi w ekspresowym tempie. „Darkness at the Door” znów możemy skojarzyć z Coldplay. Jest skocznie, wesoło, ale mniej ciekawie muzycznie niż chociażby w dwóch poprzednich fragmentach. Mieszankę starszych i nowszych płyt możemy za to wyraźnie usłyszeć w „Nothingness”. Aranżacja tego utworu należy do jednych z najlepszych na albumie, ale tutaj dużo gorzej wypada Smith, który w pewnym momencie przynudza swoim wokalem. Interesująca historia wiąże się z szóstym w kolejności „Magazine”. Utwór został nagrany już dużo wcześniej i mógł zostać opublikowany na poprzedniej płycie, ale muzycy stwierdzili, że dopiero teraz jest wystarczająco dopracowany aby pokazać go światu. W tekście mamy wyraźny sprzeciw wobec władzy oraz postępującemu materializmowi. Znów bardzo dobrze wypada zastosowanie chórków, podobać może się także gitara Justina Lockley’a. W „No Sound but the Wind” w końcu mamy wyraźnie słyszalne klawisze. Na początku kompozycji są one praktycznie niesłyszalne. Potem jednak, wraz z wokalem, wychodzą na pierwszy plan i tworzą znakomitą atmosferę. Do delikatności siódmego numeru w „Counting Spooks” dochodzi mocniejsza warstwa elektroniczna. Wszystkiemu wciąż dowodzi jednak wokal, który dominuje na końcu szóstego albumu Brytyjczyków. Ostatni „Belong” to minimalistyczna kompozycja idealna na zakończenie. W ponad sześciominutowym utworze otrzymujemy pasaż poruszających dźwięków oraz świetną wokalną końcówkę lidera kapeli.

Do najnowszego krążka Editors przekonuję się z każdym kolejnym odsłuchem. Muszę przyznać, że po „pierwszym razie” z „Violence” moje wrażenia nie były najlepsze. Po kilku sprawdzeniach płyty muzykom udało się mnie uwieść chociażby pulsującym numerem tytułowym. W mojej opinii nie jest to najlepszy album chłopaków z Birmingham, ale na pewno wprowadza on do ich twórczości element świeżości.
OCENA: 7/10



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz