niedziela, 17 grudnia 2017

Sto dwudziesta siódma recenzja: Iron Maiden - No Prayer for the Dying (1990)

Grupa Iron Maiden weszła w ostatnią dekadę dwudziestego wieku z licznymi zmianami. Z zespołu odszedł Adrian Smith, który do tamtej pory stanowił wraz z Davem Murrayem jeden z najlepszych duetów gitarowych na świecie. Oprócz tego muzycy kompozycyjnie postanowili powrócić do lat osiemdziesiątych. Po kapitalnym „Seventh Son of a Seventh Son” wydawało się, że te zmiany nie służą niczemu dobremu.

Zdania przed premierą „No Prayer for the Dying” były mocno podzielone. Jedni uważali, że to dobrze, że w zespole nastąpiły pewne zmiany i będzie przez to można odczuć powiew świeżości. Drudzy natomiast odpowiadali, że to wcale nie będzie nic nowego, bo przecież artyści chcą wspominać swoje pierwsze dokonania, które na tle „The Number of the Beast”, czy „Seventh Son of a Seventh Son” już tak wspaniale się nie prezentują. Najwięcej znaków zapytania stawiano oczywiście przy Janicku Gersie, który nie był w świecie muzycznym postacią anonimową, ale też nie miał doświadczenia w pracy w wielkim zespole. Otwierający „Tailgunner” to bardzo zmienny kawałek. Momentami potrafi porwać, ale też ma kilka przestojów. Gorzej, w porównaniu do utworów z poprzedniej płyty, wypada krzykliwy wokal Dickinsona. Gitary, w tym ta debiutująca Gersa, prezentują się na starcie bardzo dobrze. Warstwa rytmiczna singlowego „Holy Smoke” brzmi z lekka kiczowato. Gitarzyści grają sztampowo, a Bruce śpiewa jeszcze gorzej niż w pierwszej propozycji. Jednakże w drugiej części numeru pojawia się świetna solówka, która w znacznym stopniu zaciera słabe wrażenie. Na szczęście w trzecim, tytułowym numerze nie ma się już do czego przyczepić. To jedna z najlepszych ballad Maidenów. Pierwsza część utworu jest bardzo nastrojowa. Powolna linia melodyczna jednak zwiastuje, że za chwilę będziemy mieli wielkie uderzenie Żelaznej Dziewicy. Wielkie brawa dla Harrisa za kolejną genialną partię basową. Bruce wypada tu już zdecydowanie lepiej i przypomina swój wokal z płyty „The Number of the Beast”. Dickinson świetnie prowadzi także „Public Enema Number One”. Widać, że jego rola w Iron Maiden, po odejściu Smitha, stała się jeszcze bardziej istotna.

Fates Warning” mógłby być wzorcową kompozycją do rozpoznawania gatunku NWOBHM. Wstęp jest mocno rozciągnięty przez uwodzące gitary, a następnie mamy potężne uderzenie i przerażającego wokalistę. Najlepszym elementem jest jednak nieprzewidywalna perkusja Nico McBraina. Piąta propozycja na albumie jest bardzo przyjemna w odbiorze, ale zawsze gdy jej słucham, mam wrażenie, że kończy się ona nagle i zbyt wcześnie. Spokojnie można byłoby ją pociągnąć jeszcze z dwie minuty dłużej. Numerem nadającym się na soundtrack do filmu akcji jest „The Assassin”. Wszystko jest w nim poprawne i można się przy nim dobrze bawić, ale brakuje mu jakiegoś elementu wyróżniającego. Moim faworytem z ósmego albumu Brytyjczyków jest „Run Silent Run Deep”. Znakomicie wymyślone zostało w nim przejście ze wstępu do dalszej części kompozycji. Kapitalnie wypada szalejący Dickinson i kolejne solówki gitarowe. Zdecydowanie materiał na koncertowe cudo. Największym hitem z „No Prayer for the Daying” okazał się „Bring Your Daughter… to the Slaughter”. To bardzo chwytliwa propozycja z porywającą partią wokalną.  Co ciekawe to pierwszy utwór Maidenów, który dotarł na szczyt brytyjskiej listy przebojów. Niepowtarzalny klimat ma zamykający utwór – „Mother Russia”. Kawałek świetnie się rozwija, jest bardzo eksperymentalny, momentami trochę nawet nie w stylu Iron Maiden.


Zdecydowanie nie zgadzam się z tezą, że „No Prayer for the Daying” to pierwsze słabe wydawnictwo Maidenów. To prawda, że znalazło się na nim kilka utworów, które tak wielkiemu zespołowi nie przystają, ale na płycie są także takie perełki jak: tytułowa propozycja, „Run Silent Run Deep” czy „Mother Russia”. Uważam, że ósma płyta Brytyjczyków może spokojnie równać się z „Killers” lub debiutanckim krążkiem. Wraz z początkiem lat dziewięćdziesiątych zaczął się pisać nowy rozdział w muzyce Iron Maiden. Niekoniecznie jest to rozdział gorszy.  
OCENA: 7,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz