sobota, 3 czerwca 2017

Sto piąta recenzja: Alt-J gra jak w 2012 czy jak w 2014?

Alt-J niezwykle szybko wdarł się na szczyty list przebojów oraz szturmem wziął najistotniejsze muzyczne festiwale. „An Awesome Wave” zdecydowanie zachwycił świat, jednakże potem przyszedł czas na znacznie gorszy „This is All Yours”. Fani oczekiwali więc, na najnowszym „Relaxer”, powrotu do stylu i nieprzewidywalności z 2012 roku. Jak tym razem zaprezentowali się chłopacy z Leeds? Zapraszam.


Ciężko nie zgodzić się z twierdzeniem, mówiącym o tym, że gatunki typu indie, czy artpop są teraz w modzie. Brytyjskim muzykom udało się jednak przebić przez gąszcz przeciętnych zespołów i z całkiem niezłą muzyką dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Po premierze drugiego albumu grupy miałem jednak wrażenie, że artyści zbliżyli się właśnie do poziomu bandów, ponad które udało im się nie tak dawno wybić. Nowa płyta już tak bardzo nie rozczarowuje. „3WW” to dość tajemnicze rozpoczęcie z troszkę dziwnym, ale zapadającym w pamięć wokalem. Ze spokojnego klimatu momentalnie wybudza nas natomiast najbardziej dynamiczna kompozycja na „Relaxer”. „In Cold Blood” bez wątpienia okaże się kolejnym koncertowym hitem Alt-J. Drugi numer na płycie jest właśnie w stylu nagrań z „An Awesome Wave”. Najlepiej prezentuje się przebojowy i rozbujany refren. Pod trójką muzycy mierzą się z historią. Starcie jest niezwykle trudne, ponieważ jako cel obrali sobie legendarne „House of the Rising Sun”. Co tu dużo mówić, drugimi The Animals to artyści z Leeds nie są, ale naprawdę nie wyszło tak źle. Słuchacz płynie z lekkością przez utwór, jak przez kojącą kołysankę. Było Animals, mamy też miejsce dla Beatlesów. Co prawda muzycy nie wykonują swojej wersji, któregoś z utworów wielkiej formacji z Liverpoolu, ale stylowo jest bardzo podobnie. Do tego dochodzi ciekawa elektronika i niezła gitara. Odrobinę słabiej robi się w krótkim „Deadcrush”, w którym zdecydowanie najlepiej prezentują się syntezatory.  Od szóstego „Adeline” klimat nam się zmienia. Przenosimy się w minimalistyczny świat grupy Alt-J. Ostatnich trzech propozycji z najnowszego krążka proponuję słuchać razem. Wspomniany „Adeline” idealnie nadawałby się do końcowych scen z jakiegoś filmu kostiumowego. Mamy leciutką gitarę oraz nastrojowy wokal. Podobnie jest w kolejnych dwóch propozycjach. Na wyróżnienie zasługuje szczególnie „Pleader”, w którym w minimalistyczny klimat idealnie wpasowują się dźwięki smyczków.


Z nowego albumu Alt-J jestem najzwyczajniej w świecie usatysfakcjonowany. Jeżeli miałbym wybierać między „Relaxer”, a debiutanckim krążkiem to skłaniał bym się ku „An Awesome Wave”, jednak na najnowszej płycie również mamy sporo dobrej muzyki. Pragnienia słuchaczy preferujących dynamiczny Alt-J powinien w zupełności zaspokoić świetny, singlowy „In Cold Blood”. Do nostalgicznych rozmyślań perfekcyjnie nadaje się natomiast końcówka albumu.
OCENA: 7,5/10

4 komentarze:

  1. Zwyczajnie od dłuższego czasu przynudzają. Poza "In Cold Blood" to nic fajnego na tej płycie nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  2. To muzyka na wysokim poziomie , słucham ja ciagle i odkrywam na nowo .

    OdpowiedzUsuń
  3. zgadzam się z @Andrzej greyandrew. To nie jest muzyka do puszczania w tle, to jest muzyka do słuchania. Jeżeli pozwolimy sobie odlecieć w trakcie słuchania, to uznamy że jest po prostu nudna i monotonna. Zdarzają się też takie przypadki jak "Every Other Freckle" gdzie jeżeli zamyślimy się chociaż na chwilę, to fragment słuchany przed chwilą oraz ten który usłyszymy po "pobudce" zdają się kompletnie do siebie nie pasować, ale jeżeli słucha się uważnie, to muzyka ta tworzy jeden spójny piękny obraz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie, gratuluje wyczucia, dobrze to ująłeś . Byłem 5 lutego na Torwarze , przeżycie ogromne. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń