sobota, 4 marca 2017

Dziewięćdziesiąta piąta recenzja: Ed Sheeran wraca z albumem nagranym zdecydowanie w swoim stylu

Ed Sheeran miał być muzykiem, który zrewolucjonizuje muzykę pop. Jego propozycje wydawały się dużo bardziej ambitne niż kawałki reszty współczesnych gwiazdeczek. Jednakże oba poprzednie krążki nie okazały się wielkimi dziełami. Szczególnie zawiódł mnie, wydany w 2014 roku, album „X”. Do odsłuchiwania najnowszego „÷” zasiadałem więc bez większych oczekiwań.

„+” oraz „X” na pewno nie oddawały pełni talentu młodego artysty. Na albumach można było znaleźć kilka ciekawych ballad oraz przebojowych fragmentów, ale jako całość to wszystko nie brzmiało zbyt dobrze. Nowy krążek miał przynieść pewne zmiany. Rozpoczynamy jednak nieudanym zabiegiem z poprzedniego wydawnictwa. W "Eraser” Ed znów przedstawia swoje umiejętności hiphopowe i podobnie jak na „X” nie brzmi to zbyt dobrze. Negatywne, pierwsze wrażenie odrobinę zmniejsza  ciekawy refren. „Castle on the Hill” to jeden z numerów, które poznaliśmy już wcześniej. Jest typowo dla niezłych dzieł Brytyjczyka - lekko, a zarazem przebojowo. Wokalnie sprawy mają się tutaj już dużo lepiej. Ed momentami brzmi bardzo zadziornie przez co pokazuje część swoich dużych możliwości. „Dive” jest jednym z najlepszych kawałków na płycie. Sheeran, w balladzie, gwałtownie zwalnia, nie serwuje żadnych szaleństw, ale śpiewa bardzo subtelnie i wprowadza przyjemny nastrój. Wielki hit mamy pod numerem czwartym. „Shape of You” od dłuższego czasu podbija kluby i na pewno stanie się jednym z największych przebojów w dorobku Brytyjczyka. Od samego początku słychać, że właśnie w takim celu utwór został stworzony. Piosenka wpada w ucho i na długo pozostaje w głowie. Bardzo dobrze jest również w „Perfect”. Pojawiają się smyczki, a nastrój ponownie robi się romantyczny, skłaniający do wolnych tańców z ukochaną. Najdziwniejszą propozycją jest „Galway Girl”. Ed chciał w nim ponownie połączyć elementy swojej muzyki z rapem oraz do wszystkiego wrzucić elementy muzyki irlandzkiej (charakterystyczne flety). Wyszedł numer przekombinowany, nie budzący zbyt wielu uczuć. Na tle szóstego fragmentu dobrze prezentuje się następny w kolejności - „Happier”. Ponownie wchodzimy w klimaty balladowe, a Ed właściwie do nas szepcze. Eksperymenty lepiej wychodzą artyście w „Hearts Don’t Break Around Here”. Na pierwszym planie znajduje się tutaj gitara akustyczna, która ciekawie komponuje się z nastrojowym wokalem. Ciężko czegoś wielkiego doszukiwać się w „What Do I Know?”. Niby utwór sobie leci i nie przeszkadza, ale… no właśnie, nic więcej. Na plus można zaliczyć dwie ostatnie kompozycje. W „How Would You Feel (Paean)” Sheeran śpiewa trochę odważniej, ponownie mamy dobrze wyważone połączenie subtelności z przebojowością. Natomiast ostatni w kolejności „Supermarket Flowers” to wzruszająca dedykacja dla nieżyjącej babci. Jeden z najlepszych momentów na „÷”.

Nie było tak źle, jak na „X”, ale też na pewno nie było bardzo dobrze. Ed powoli nagrywa coraz bardziej dojrzałe płyty. Ponownie zdecydowanie lepiej wypadają delikatniejsze kawałki. Znów na minus wycieczki artysty w stronę rapu. Momentów, w których można się rozmarzyć jest niewiele, ale „Dive”, czy „Happier” zdecydowanie urzekają. Album jest znakomicie przygotowany pod względem komercyjnym i ogromnym zaskoczeniem dla mnie będzie jeśli nie zostanie liderem list sprzedaży. Czekam więc na album, który będzie również wielkim sukcesem artystycznym Brytyjczyka. 
OCENA: 6/10

2 komentarze:

  1. A co sądzisz o dodatkowych utworach z poszerzonej wersji albumu?

    OdpowiedzUsuń
  2. Z wersji deluxe najbardziej podobała mi się "Barcelona", ale to też nie jest kawałek rewelacyjny.Odsłuchując naraz wszystkie 16 utworów w pewnym momencie można się znudzić.

    OdpowiedzUsuń