środa, 18 maja 2016

Sześćdziesiąta dziewiąta recenzja: David Bowie - PinUps (1973)

David Bowie po sukcesach na „Ziggym Starduście” i „Alladin Sane” potrzebował zmian, swoistego powiewu świeżości w swojej muzyce. Nowy rozdział w karierze Brytyjczyka zaczął się od coverowego albumu „PinUps”. Siódme studyjne wydawnictwo Bowiego to przede wszystkim pożegnanie z Mickiem Ronsonem, który towarzyszył artyście od „The Man Who Sold the World”.


Pierwszy raz piszę recenzję płyty Bowiego, która nie do końca mi się podoba. Oczywiście stosunkowo nisko oceniłem jego pierwsze wydawnictwo, ale ciężko byłoby mi powiedzieć, że znajdują się tam utwory, które w ogóle nie przypadły mi do gustu. „PinUps” nigdy nie była moją ulubioną płytą. Zdecydowanie bardziej wolę sięgać do propozycji, które Bowie tworzy sam od początku do końca. Plusem albumu na pewno jest szybki, rockandrollowy początek. Głośny i skoczny „Rosalyn” pozytywnie wprowadza w dalszą część płyty. Jego kontynuacją jest „Here Comes the Night”, w którym słychać jeszcze pozostałości muzyki Bowiego z poprzednich wydawnictw. Kolejnym utworem Davida, z którym od razu kojarzą się lata sześćdziesiąte jest cover pionierów rocka – grupy „The Yardbirds”. Klasycznie rockowa kompozycja z szybkim rytmem i fajnym wykorzystaniem harmonijki ustnej. Nieco inaczej brzmi psychodeliczny (a jak inaczej mógłby brzmieć kawałek napisany przez Syda Barretta) czwarty numer. Przyjemnie i niekonwencjonalnie na gitarze gra Mick Ronson, a całość swoim pięknym głosem dopełnia Bowie. Po „See Emily Play” płyta zaczęła mi się nudzić. Zdarzają się oczywiście ciekawe fragmenty jak wolniejsze „I Can’t Explain”, czy rozbujana, sympatyczna ballada „Sorrow”. Jednakże numery nagrane w stylu rockandrollowych zaczynają brzmieć monotonnie. Możliwe, że jest to spowodowane tym, że Bowie postanowił przerabiać utwory stosunkowo podobnych artystów. Szybkie propozycje porywają tylko momentami. Ciekawym rytmem odznacza się wesoło zaśpiewane „Friday on My Mind”, a „Don’t Bring Me Down" urzeka gdy do kawałka włącza się harmonijka. Plusem są również solówka Ronsona w „Shapes of Things” oraz perkusja Aynsley’a Dunbara w „Anyway, Anyhow, Anywhere”.

Nie ukrywam, że słuchanie całego „PinUps” nie jest dla mnie wielką przyjemnością. To jeden z tych albumów, które zawierają ciekawe, wpadające w ucho i przyjemnie brzmiące poszczególne utwory. Na siódmym studyjnym albumie możemy znaleźć parę dobrych zarówno szybkich, jak i wolnych numerów, ale jeżeli chcemy słuchać pełnego longplaya Bowiego to lepiej zmienić płytę na „Ziggy’ego Stardusta” lub „Aladdin Sane”. 
OCENA: 5/10


2 komentarze:

  1. pisałeś że będziesz na koncercie podsiadły jak pojawi się u ciebie. Więc będzie relacja z koncertu z juwenaliów?

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście będę jutro na koncercie. Postaram się wrzucić relacje z koncertów zarówno Dawida jak i Organka ;)

    OdpowiedzUsuń