sobota, 13 grudnia 2014

Szesnasta recenzja: Folkmetal ciągle w modzie.

Po świetnym ,,Helveitos” oczekiwałem od Eluveitie zbliżenia się do poziomu swojego piątego albumu. Wiedziałem jednak, że będzie to bardzo trudne zadanie, bo muzycy wspięli się już na wyżyny muzyki folkmetalowej. Po zmianie wielu członków zespołu spodziewałem się także czegoś nowego. Meri Tadić na skrzypcach zastąpiła Nicole Ansperger, a Rafael Salzmann przejął gitarę prowadzącą od Simeona Kocha. Po paru przesłuchaniach zdecydowanie mogę stwierdzić, że moje oczekiwania zostały spełnione w każdym możliwym szczególe.



Niewiele kapel potrafi utrzymywać wysoki poziom przez wszystkie albumy. Jest to swoisty miernik dojrzałości zespołu. Jeżeli bandy kończą się na trzech/czterech płytach to znaczy, że po prostu na tyle starczyło im umiejętności. Eluveitie kolejnymi wydawnictwami coraz bardziej do siebie zachęca. Na początek, podobnie jak w ,,Helveitos” dostajemy intro. Słowa narratora tajemniczo wprowadzają nas do dalszej części krążka. Zanim się obejrzymy, zaczyna się ostre pagan-metalowe granie. Jednak „The Nameless” nie ma w sobie nic szczególnego. Chwilę później jest już dużo lepiej. „From Darkness” to jeden z moich faworytów na nowym albumie. Kawałek zawiera świetne partie solowe wspomnianych wcześniej, nowych członków zespołu. Czwarty numer to praktycznie kopia „Luxtos” z poprzedniego wydawnictwa. „Celtos” jest dopracowany w każdym calu i bardzo szybko wpada metalowemu słuchaczowi w ucho. Kolejna świetna kompozycja to „Virunus”. Znów ostre partie na bardzo wysokim poziomie. Następnie dostajemy 58 sekund narratorskiej opowieści w „Nothing”. Przyszedł czas na ocenienie kawałka genialnego. „The Call Of The Mountains” od pierwszego przesłuchania przypadł mi do gustu, co możecie dostrzec na mojej liście przebojów. Kawałek jest bardzo lekki i niesamowicie przebojowy. Przez ten numer można zakochać się w bajecznym głosie Anny Murphy. Słuchając singlowego utworu natychmiastowo możemy poczuć się jak w górach. Nieco inny jest „Sucellos”. W tym numerze możemy dostrzec wiele odniesień do Biblii. Mimo że piosenka bardzo różni się poziomem od ,,The Call Of The Mountains”, również posiada bardzo wyrazistą, ciekawą melodie. W dziesiątej kompozycji Anna Murphy kolejny raz daje nam popis swojego cudownego wokalu. Do tego bardzo miłe dla ucha dźwięki fletu Glanzmana. W „The Silver Sister” dostajemy sporą dawkę growlu. Jednak propozycja szczególnie mnie nie urzekła. Bardzo zróżnicowanym kawałkiem jest „King”. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że muzycy złączyli cały album w tym jednym utworze. W „The Day of Strife” w końcu doczekałem się porządnego brzmienia chóru, ale niestety jest to tylko wstawka, która trwa parę sekund. Następny jest „Ogmios”, który powoli wprowadza nas do końca płyty. Z końcówki albumu należy wyróżnić ostry i wpadający w ucho ,,Carry the Torch”. To drugi kawałek, w którym nowi członkowie zespołu pokazują swoje umiejętności. Na koniec outro, czyli klasyczny folkowy instrumental.



Bardzo się cieszę, że Eluveitie dopracowało swój nowy album. Widać, że kompozycja jest przemyślana w każdym calu i między innymi dlatego tak przyjemnie się jej słucha. Szwajcarska kapela to jeden z moich ulubionych zespołów folkmetalowych i kolejny raz muszę przyznać, że ciągle nie spuszczają z tonu. Od kilkunastu lat robią dla nas muzykę na bardzo wysokim poziomie. „Origins” muszę ocenić wysoko, ponieważ jestem przekonany, że ten krążek nie znudzi mi się jeszcze przez długi czas. Jedynym minusem jest odrobina monotonności na nowej płycie, ale to normalne dla folkmetalu. Największy pozytyw to ,,The Call Of The Mountains”, który już stał się jednym z moich ulubionych kawałków.

OCENA: 8/10

1 komentarz:

  1. Nominowałam Twojego bloga do Liebster Blog Award!
    Pozdrawiam :)
    www.expressyourselfmom.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń