wtorek, 30 listopada 2021

Sto pięćdziesiąta szósta recenzja: Trzydziestka Adele, czyli z dużej chmury mały deszcz

 

Czwarty krążek Adele to bez wątpienia najgłośniejsza premiera płytowa tego roku. Od chwili gdy Brytyjka wypuściła singiel „Easy on Me” oraz zdradziła dokładną datę publikacji „30” fani i nie tylko odliczali dni i godziny do 19 listopada. Niestety po kilku odsłuchach albumu można odnieść wrażenie, że na dłużej z wydawnictwem zostaną tylko ci najwierniejsi słuchacze artystki.



Adele przed wydaniem „30” zrobiła sobie najdłuższą przerwę w dotychczasowej karierze. Dość zastanawiający był sposób promocji płyty, bo poza wspomnianym singlem sama artystka przesadnie nie obnosiła się z nowym muzycznym dzieckiem w mediach. Sześć lat przerwy od albumu „25” wystarczyło jednak do tego, aby krążek był najbardziej wyczekiwanym albumem 2021.

Album na samym początku rozbudza nadzieję na naprawdę dobre wydawnictwo. Nieco czerpiący z utworów sprzed dobrych 70 lat „Strangers By Nature” ciekawie otwiera płytę i wprowadza w klimat z dobrego filmu. Zbyt wiele zarzucić nie można również wspominanemu już „Easy on Me”. Fortepian i Adele to połączenie, któremu naprawdę trudno coś zepsuć. Warto wspomnieć, że patrząc przez pryzmat całej płyty jest to zdecydowanie trafny wybór utworu promującego krążek.

Przepełniony emocjami jest trzeci w kolejności „My Little Love”. Delikatny głos, przerywany smutnymi wyznaniami i mocno ukrytymi chórkami dość dobrze łączy się z kawałkami, które słyszeliśmy wcześniej. To zdecydowanie najbardziej poruszająca kompozycja na albumie, a zarazem najlepsza. Od czwartej propozycji jest już jednak znacznie gorzej. Adele wychodzi z melancholijnej koncepcyjności albumu i serwuje trudny do skategoryzowania „Cry Your Heart Out”. Kompozycja ani nie utrzymuje nas w dotychczasowym klimacie, ani nie rozgrzewa kawałkiem w stylu swoich największych klasyków jak chociażby „Rolling in the Deep”.

Podobnie nijaki, choć utrzymany w zupełnie innej estetyce, jest „Oh My God”. Utwór brzmi jak kolejny singiel, jest najbardziej radiowy z wszystkich na płycie, ale nie robi albumowi dobrej reklamy. Słuchając go wręcz błaga się Adele, żeby spróbowała jakieś odważniejszej partii wokalnej, ale zostajemy w bardzo jednostajnym, bezpiecznym klimacie. Przy „Can I Get It” i pierwszych dźwiękach gitary akustycznej można złapać się na wrażenie w stylu: „to jest ten moment”. Piosenka zamiast w fajną balladę z dominującym wokalem zmienia się w kolejny zwyczajny kawałek, które w masowych ilościach nagrywają dziś popowe gwiazdy.

„I Drink Wine” nieco wraca do klimatu z początku płyty. Tym razem Adele śpiewa radośniej i żwawiej, ale ten wokal robi się znacznie przyjemniejszy, w połączeniu z tekstem może nawet trochę kojący. W kolejnym „All Night Parking (with Erroll Garner) Interlude" czuć inspirację Amy Winehouse. Znacznie częściej brzmi to jednak jak marna kopia zmarłej w 2011 roku artystki. Takie śpiewanie chyba po prostu było zarezerwowane dla Amy.

W końcówkę płyty słuchacz, który nie jest fanem Adele może wchodzić dość mocno znużony. Duża szkoda, bo gdyby pociągnąć estetykę z początku płyty, a nie niepotrzebnie kombinować, to mógłby wyjść naprawdę dobry melancholijny album. Bardzo osobisty „Woman Like Me” jest mocno przydługi. W utworze poza nieźle napisanym tekstem niewiele się dzieje. Wokal tym razem również nie zachwyca. W kolejnym „Hold On” na uwagę zasługuje właściwie tylko końcówka. Niezła orkiestracja w połączeniu z Adele całkiem nieźle wprowadza w jeden z najlepszych kawałków na płycie.

Namiastkę niezwykle emocjonalnych utworów Brytyjki dostajemy właśnie w „To Be Loved”. Mogę się założyć, że to właśnie ta kompozycja spodoba się najbardziej tym, którzy pokochali Adele za „Set Fire to the Rain” czy wspomniany wcześniej „Rolling in the Deep”. W końcu jest odważnie i z pokazaniem wokalu jakiego nie ma żadna artystka na świecie. Kończący album „Love is a Game” jest dość mocno rozmarzony, ale też trochę nijaki, jak cały album. Długo zastanawiamy się, w którą stronę kompozycja się rozwinie, aż w końcu trochę się rozmywa.

Podsumowując, świetnie, że Adele wróciła, ale szkoda, że dała nam tylko tyle. Album pod względem tekstowym jest bardzo dobry, jednak muzycznie momentami bardzo się dłuży. Dość mocno irytować może to, jak bardzo „30” jest niespójny. Po bardzo dobrym początku mamy kilka naprawdę słabych momentów oraz kawałki na poziomie. Całość wypada mocno przeciętnie. Jeśli nie jesteś fanem Adele, raczej z tą płytą na długo nie zostaniesz.


2 komentarze:

  1. Pozwolę się nie zgodić. Dla mnie to najbardziej dojrzała płyta Adele. Może i jest trochę nudnawa, ale tekstowo wypada świetnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko 4/10. Nawet mimo samego Twojego zdania na temat płyty - myślałem, że dasz co najmniej 6/10. Ja bym wystawił taką ocenę. Zgadzam się z kolegą wyżej, że teksty są na tej płycie na naprawdę wysokim poziomie.

    OdpowiedzUsuń