niedziela, 13 maja 2018

Sto trzydziesta siódma recenzja: Arctic Monkeys zapraszają na kosmiczną podróż


Niedawno recenzowałem dla Was bardzo długo wyczekiwany przeze mnie polski album. Teraz przyszedł czas na płytę, na którą czekałem najdłużej w swoim życiu. Arctic Monkeys towarzyszyli mi zawsze, w każdym najważniejszym momencie i zapewne tak będzie już zawsze. Tym razem postanowili zabrać swoich słuchaczy w marzycielską i kosmiczną podróż. Alex Turner w 2016 roku po prostu zasiadł do fortepianu, który dostał w prezencie urodzinowym i stworzył „Tranqulity Base Hotel & Casino”. Czy spod jego ręki wyszło kolejne muzyczne arcydzieło?


Od dłuższego czasu było wiadome, że muzycy będą chcieli spróbować czegoś nowego. Ostatnie wydawnictwo The Last Shadow Puppets mogło delikatnie sygnalizować, w którą stronę pójdzie Turner komponując najnowsze kawałki brytyjskiej kapeli. Niektórzy sugerowali Alexowi aby ten wydał najnowszy krążek jako projekt solowy, ale muzyk stwierdził, że nie jest tym zainteresowany. Od samego początku „Tranquility Base Hotel & Casino” widać, że artyści odchodzą od dźwięków, którymi rozkochali fanów w 2013 roku wydając wypełniony hitami „AM”. Rozpoczynający album melancholijny „Star Treatment” to swoisty hołd dla grupy The Strokes. Alex w pierwszych słowach utworu śpiewa bowiem „I just wanted to be one of The Strokes”. Jest bardzo klawiszowo, a w oddali słyszymy lekkie postukiwanie perkusji Heldersa. Wokale są delikatne, a Turner uwodzi jak to zawsze miał w zwyczaju na wolniejszych propozycjach AM. Głos lidera brytyjskiej kapeli jeszcze bardziej cukierkowy może się wydawać w następnym „One Point Perspective”. To kolejny numer idealny do słuchania z zamkniętymi oczami. Mamy tu też mały ukłon w stronę fanów, którzy zakochani są w gitarowych Arctic Monkeys. Partia co prawda krótka, ale urzekająca swoją surowością. Wybór najlepszych klawiszy z szóstej płyty byłby dla mnie arcytrudny, ale na pewno jednym z faworytów byłby króciutki „American Sports”. Oprócz tego trzecia propozycja wyróżnia się ciekawymi dźwiękami gitar akustycznych, na których gościnnie grają w tym kawałku James Ford i Evan Weiss

Pierwszą propozycją z nowej płyty, w której się zakochałem jest numer tytułowy. Co ciekawe, gdy słuchałem jej kilka dni przed premierą, oglądając koncert w San Diego, ta propozycja w ogóle mi nie podpasowała. Myślę, że to bardzo znamienne dla sporej części kawałków z tej płyty. Trzeba z nimi pobyć, wsłuchać się i wtedy jest naprawdę pięknie. Wyraźnie stylizowany na lata siedemdziesiąte „Tranquility Base Hotel & Casino” przyciąga świetnym wykorzystaniem syntezatorów. Oprócz tego mamy tutaj bardzo kombinacyjny wokal Alexa jakiego nigdy nie słyszeliśmy wcześniej. Wielka szkoda, że bardziej rozbudowany nie został „Golden Trunks”. Kompozycja odznacza się świetnymi chórkami, mocniejszym riffem i rozmarzonymi akustycznymi gitarami. Niestety nagle mamy zwolnienie i zamiast pociągnięcia utworu dalej przechodzimy do kolejnego kawałka. No właśnie, kolejnego kawałka, po którym od razu pomyślałem: „To jest przecież David Bowie”. Inspiracje legendą brytyjskiej muzyki widać w tym kawałku właściwie w każdym dźwięku. „Four Out of Five” poza tym odznacza się świetnym, przebojowym refrenem, który momentalnie wpada w ucho. Do tego mamy bardzo dobre, delikatne gitarowe solo. Wokalne nawiązania do Bowiego są momentalnie dostrzegalne także w trochę agresywniejszym „She Looks Like Fun”. Szczególnie niższe partie brzmią tak jakby były wyśpiewywane przez nieżyjącego już londyńczyka. Nawiązania do płyty „Humburg” możemy znaleźć z kolei w nieco żywszych „Science Fiction” i „Batphone”. Ten pierwszy utwór to zresztą jeden z najbardziej istotnych tekstowo kawałków na płycie. Alex tłumaczy, że opowiada on idei podróży w czasie, która często jest używana po to aby rozważyć świat, w którym żyjemy. Płytę kończy kawałek, który jest typową balladą dla Arctic Monkeys. Jeżeli komuś po przesłuchaniu nowego wydawnictwa tęskno za starymi Małpami polecam na otarcie łez „The Ultracheese”.

Ci, którzy zakochali się w dźwiękach „AM” i nie cenią wielką miłością poprzednich płyt mogą czuć się lekko zawiedzeni. Grupa wydała coś zdecydowanie innego, ale też coś dużo bardziej ambitnego. Warto skupić się na tekstach, które opowiadają o kosmicznej bazie Tranquility. Artyści oprowadzają nas po niej serwując dawkę naprawdę cudownych, delikatnych dźwięków. Widać, że Alex bardzo rozwija się jako artysta i próbuje coraz to nowszych, trudniejszych i bardziej pokręconych aranżacji. Turner odłożył gitarę, zasiadł do pianina i stworzył perełkę. Na koniec napiszę zdanie, które wpadło mi do głowy zaraz po pierwszym odsłuchu. „Stary, David byłby z Ciebie naprawdę dumny”.
OCENA: 9/10



2 komentarze:

  1. Czas, który oni poświęcili na ten album pokazuje, że ta płyta musiała dojrzeć. Jest dużo trudniejsza w odbiorze i nie będzie takim hitem jak AM, ale jest to ważny moment w icch dyskografii.

    OdpowiedzUsuń
  2. A dla mnie to po prostu drugi tak i sam album The Last Shadow Puppets. Fani AM starają się go bronić na siłę i z tego co widać w mediach im się to dobrze udaje

    OdpowiedzUsuń