poniedziałek, 6 lutego 2017

Dziewięćdziesiąta druga recenzja: Nocny Kochanek bawi się dalej

Ostatniego metalowego przewrotu na polskim rynku muzycznym nie mogłem pozostawić bez komentarza. Tak, dzisiaj zajmiemy się najnowszymi nagraniami Nocnego Kochanka. Grupa ta ma zarówno wielu zdecydowanych przeciwników, jak i zagorzałych fanów. Bezapelacyjnie jest to jednak jeden z najciekawszych i najzabawniejszych projektów w Polsce w ostatnich latach. Na sam początek mogę tylko powiedzieć, że jest dużo lepiej niż na „Hewi Metal”.

Muzycy Nocnego Kochanka otwarcie deklarują, że ich muzyka to nic zobowiązującego. Artyści tworząc i występując, bawią się doskonale, jak zespoły rockowe i metalowe z dawnych lat. Słuchacze często potrzebują odskoczni od przesiąkniętych grozą i smutkiem tekstów metalowych. Zespół ze Skarżyska Kamiennej proponuje więc świetny poziom instrumentalny, ale i zdecydowaną, rozśmieszającą do łez zabawę tekstową. Krążek „Zdrajcy Metalu” otwieramy od dźwięku budzika. W utworze „Poniedziałek” muzycy prezentują typowy dzień po imprezie. Gitary są dynamiczne, a Krzysiu śmiesznie pojękuje na wokalu. Nieciężko dostrzec w tym kawałku wpływy chociażby grupy Saxon. Idealny numer na koncerty mamy pod dwójką. „Dżentelmeni metalu” to propozycja od razu przywołująca na myśl największą legendę heavy metalu – zespół Iron Maiden. Z każdą chwilą przebój rozpędza się i kończy ciekawą solówką. Najbardziej wulgarna jest zdecydowanie „Pigułka Samogwałtu”. Tego trzeba po prostu przesłuchać, aby zrozumieć klimat utworu. W skrócie: artyści opisują imprezowe przygody samotnego faceta. Często przy odsłuchiwaniu tego utworu na twarzy pojawia się uśmiech. Jedna z największych parodii na albumie. Wstęp „Dziabniętego” brzmi z kolei jak przebój grupy deathmetalowej. Znów jest niezwykle przebojowo, ciężko, ze znakomitymi gitarami Ojca Arkadiusza i Kazona. Słowa „Jestem dziabniętyyy” na długo pozostają w pamięci. Najmniej zapada w pamięć piąta kompozycja. W „Łatwa nie była” muzycy grają troszkę lżej oraz przekornie śpiewają o porzuceniu. Prawdziwą, a do tego niesamowicie śmieszną balladę dostajemy jednak dopiero w „Dziewczynie z kebabem”. Instrumentalnie jest pięknie, wzruszająco, ale tekst powoduje, że pewnie niejeden słuchacz przy odsłuchiwaniu zwija się ze śmiechu. Nocny Kochanek ponownie rozpędza się w utworze „Smoki i gołe baby”. To najszybsza propozycja na albumie, przywodząca na myśl grupę Dragonforce. Po szybkich rytmach muzycy serwują wolniejsze wstawki. Całość brzmi świetnie zwłaszcza po kilku przesłuchaniach. W „De Pajrat Bej” z początku możemy się poczuć jak w tanim  barze, jednakże piosenka opowiada o facecie spędzającym dzień na ściąganiu plików z zawartego w tytule portalu. Pierwszy raz przed szereg wychodzi Synek z ciekawą partią perkusyjną. Warty zauważenia na pewno jest także numer tytułowy. Prześmiewczo opowiada on historię konfliktu między ortodoksyjnymi metalami, a ich kolegami, którzy z czasem odchodzą od ciężkich dźwięków. Ubaw ponownie jest wielki a muzycznie, szczególnie na wokalu, ponownie słychać inspiracje Iron Maiden. Klimat popijawy wraca w „Pierwszego nie przepijam”. W jedenastym kawałku muzycy hołdują grupie ACDC, których styl można czuć właściwie przez całą kompozycję. Na zakończenie grupa gra troszkę lżej. W „Gdzie jesteś” pojawia się gitara akustyczna.

Zdecydowanie widać, że członkowie Nocnego Kochanka wspaniale się bawią przy tworzeniu dla nas muzyki. Swoją robotę wykonują fantastycznie, bo chyba każdy z nas potrzebuje czasem tekstowego odejścia od poważnych tematów. Do poziomu instrumentalnego również ciężko się przyczepić. Momentami jest bardzo dynamicznie, z ciekawymi solówkami, a czasem lekko i spokojnie jak w największych numerach legendarnych Scorpionsów. Przy płycie świetnie się bawiłem i zdecydowanie czekam na więcej. 
OCENA: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz