czwartek, 13 października 2016

Osiemdziesiąta czwarta recenzja: Trzeci z rzędu progresywny album Opeth

Przemiana, która nastąpiła w grupie Opeth, nie wpłynęła drastycznie na poziom wydawnictw zespołu. Jednakże od dłuższego czasu brakuje Szwedom tak dobrego albumu jak np. „Blackwater Park”. Najnowsze dzieło to kolejny rozdział w historii artystów ze Sztokholmu pozbawiony elementów muzyki deathmetalowej.  Po niezłych singlach oczekiwałem na „Sorceress” czegoś więcej niż tylko trzymania solidnego, progrockowego poziomu.


Część ortodoksyjnych fanów zespołu uważa, że zmierzanie w rockową stronę nie jest dobrym pomysłem i zabiera zespołowi charakter. Drudzy z kolei twierdzą, że w łagodniejszych klimatach muzycy jeszcze lepiej prezentują swoje, zwłaszcza instrumentalne, umiejętności. Ja potrafię delektować się zarówno mrocznym, jak i delikatnym Opeth.  Jednak bez wątpienia trzeba przyznać, że najnowszy album skłania się bardziej w stronę zwolenników łagodniejszej muzyki Szwedów. Rozpoczynamy od lekkich akustycznych gitar w „Persephone”. Krótkie i ładne wejście z dodatkiem kobiecego przemówienia na koniec. Po chwili robi się jednak zdecydowanie ciężej. Można powiedzieć, że tytułowa kompozycja z dwunastego wydawnictwa zespołu jest połączeniem ostrych  i łagodnych dzieł artystów. „Sorceress” oparty jest na powoli toczącym się riffie, bardzo dobrej perkusji i świetnym wokalu Mikaela Akerfeldta. Całość wieńczy przyjemny popis gitarowy. Pod trójką melodyjny i koncertowy utwór. „The Wilde Flowers” urzeka przede wszystkim swoją rytmicznością. Muzycy jednak troszkę tutaj kombinują i serwują kilka niespodzianek. W pewnym momencie utwór zwalnia, by chwilkę później zakończyć się z wielkim impetem. Następnie mamy kolejną balladową propozycję. Ponownie pojawia się nam gitara akustyczna, ale tym razem w towarzystwie męskiego wokalu. Po tak mocnym zakończeniu poprzedniego kawałka nastrój  w „Will O the Wisp” odrobinę gaśnie. Muzycy rozpędzają się ponownie w „Chrysalis”. Uwagę przykuwa tutaj przede wszystkim drapieżna perkusja Martina Axenrota. Klimat trochę przerażający, momentami przypominający legendarne Deep Purple. W „Sorceress 2” ponownie jest delikatnie. Tak cukierkowo Akerfeldt śpiewa bardzo rzadko i powiem szczerze, że w niektórych momentach trochę to przeszkadza. Poza tym kawałek niczym specjalnym się nie wyróżnia i nie zachęca do pozostania z nim na dłużej. Fajna odmienność pojawia się w „The Seventh Sojourn”. Początek utworu brzmi jak dzieło jakiegoś afrykańskiego zespołu, potem numer zwalnia i pojawiają się chórki. Takiego kawałka na tej płycie zdecydowanie się nie spodziewałem, ale oceniam go jak najbardziej na plus. „Strange Brew” to najdłuższa oraz najbardziej zmienna kompozycja na płycie. Rozpoczyna się tajemniczo. Mamy delikatny głos oraz nastrojowe klawisze. Po chwili propozycja zaczyna się rozpędzać. Na pochwałę zasługują przede wszystkim fantastyczne gitary Akessona i Mendeza. W „A Fleeting Glance” wokal jest podobny do „Sorcersess 2”, ale na szczęście przykrywa go instrumentalna część. Kawałek wydaje mi się trochę przekombinowany, chociaż można w nim wyróżnić fajną gitarową partię na koniec. Niepozornie rozpoczyna się dziesiąty utwór w kolejności. Po krótkim, klawiszowym wstępie wchodzi ostry, dynamiczny riff i bardzo dobrze na garach prezentuje się Axenrot.  Można śmiało obstawiać, że na koncertach „Era” będzie jednym z ulubionych kawałków publiczności. Całość zamyka damskie przemówienie nawiązujące do tego z pierwszego numeru.


Na najnowszym albumie muzycy Opeth zdecydowanie lepiej spisują się w cięższych propozycjach. W balladach brakuje mi pasji, którą można było znaleźć chociażby na poprzednim krążku. W kilku momentach grupa bardzo pozytywnie zaskakuje, serwując utwory, o które trudno by było ich wcześniej podejrzewać. Nie jest to na pewno szczytowe osiągnięcie szwedzkiej kapeli, ale na pewno „Sorceress” należy uznać za udane wydawnictwo. Pozostaje tylko pytanie, czy muzycy nie wyczerpali progrockowego tematu w swojej twórczości.
OCENA: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz