Debiutancki album King Crimson obrócił o 360 stopni muzykę
progresywną. Po tym krążku wszystkie kapele zaczęły tworzyć zupełnie inaczej.
To niesamowite, że grupa składająca się z ludzi mających nieco ponad 20 lat
nagrała tak fantastyczny i trudny album. „In the Court of the Crimson King” to,
krótko mówiąc, kamień milowy nie tylko dla rocka progresywnego, ale i dla całej
muzyki.
Uwielbiam muzykę z lat sześćdziesiątych. King Crimson w tym
okresie nagrali tylko jeden album, ale za to jaki! Ciężko oczekiwać od młodych
twórców znakomitych tekstów i bajecznych melodii. Brytyjczycy złamali pewien
trend w muzyce. Zamiast rockowych nagrań z elementami bluesa nagrali wydawnictwo
ze sporymi odniesieniami do kapitalnego jazzu. Płyta składa się z zaledwie
pięciu utworów. Są to jednak długie kawałki. Osobiście wolę słuchać tego krążka
w spokoju , leżąc wygodnie w łóżku z zamkniętymi oczami. „In the Court of the
Crimson King” nie nadaje się raczej do podróży autobusem. Piękną kompozycję
otwiera „21st Century Schizoid Man”. Pierwszy numer jest zdecydowanie hard
rockowy. Mocna, siedmiominutowa propozycja posiada genialne solo na saksofonie
w wykonaniu Iana McDonalda. „I Talk to the Wind” to świetnie zagrana, mocno
fletowa piosenka. Znakomicie w tym numerze czuje się wokalista – Greg Lake. Pod
trójką prawdziwe arcydzieło. Już niedługo na blogu opublikuję listę moich
ulubionych kawałków wszech czasów i już teraz mogę Wam powiedzieć, że na pierwszym
miejscu będzie cudowny utwór King Crimson. Nie lubię podniosłych numerów, ale
„Epitaph” jest wprost niesamowity. Kompozycja jest cholernie smutna i
przygnębiająca, ale naprawdę wspaniała. Epitafium ma depresyjny rytm. Cudownie operuje
głosem Lake. Uwagę przyciągają również świetne organy. Przy tej piosence łzy,
łzy i jeszcze raz łzy. „Moonchild” to idealny przykład nawiązywania do jazzu
przez Brytyjczyków. Dwunastominutowa ballada posiada niezliczoną ilość
kombinacyjnych i oryginalnych dźwięków. Na zakończenie bajkowy numer. „The
Court of the Crimson King” to propozycja, w której bardzo dokładnie musimy
wsłuchać się w tekst. Fantastyczne chórki powodują, że po przesłuchaniu
ostatniego utworu czujemy się spełnieni.
Po pierwszy album King Crimson sięgam stosunkowo rzadko. To
taka płyta na wyjątkowe okazje. Przede wszystkim „Epitaph” jest kompozycją, do
której mam wielki sentyment. Bardzo ciężko się pozbierać po przesłuchaniu tego
genialnego kawałka. Płyta bardzo zmienia człowieka oraz jego pogląd na muzykę. Jeśli
ktoś nigdy nie słuchał gorąco polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz