Bring Me the Horizon swoimi ostatnimi płytami nie porywają.
Młodzi Brytyjczycy znaleźli sobie szerokie grono niezbyt wymagających odbiorców
i sukcesywnie starają się to grono dopieszczać. Po fali krytyki, która spadła
na poprzedni „That’s the Spirits”, BMTH postanowili jednak nieco odświeżyć
swoje brzmienie. Zmian w muzyce zespołu z Sheffield jest sporo, ale
niekoniecznie są to zmiany na lepsze.
Od czasu premiery swojego piątego wydawnictwa, kapela
Olivera Sykesa wybiera się w coraz łagodniejsze muzyczne rejony. „That’s the
Spirits” raczej należy kategoryzować jako rock alternatywny, a nie metalcore
czy post-hardcore, z których BMTH się wywodzą. Na najnowszym krążku Brytyjczycy
postanowili z kolei jeszcze więcej poeksperymentować z elektroniką. Być może
otwierające „i apologise if you feel something” i „MANTRA”, które wyraźnie
przypominają wspomniane „That’s the Spirits”, tego nie pokazują, ale od „Nihilist
Blues” możemy się poczuć jak na festiwalu muzyki klubowej. To bardzo lekka,
letnia propozycja z delikatnym, a momentami wręcz nieznośnie cukierkowym
wokalem Sykesa. Podobny mankament ma kolejny „in the dark”, w którym BMTH
brzmią bardziej poprockowo. Do tego muzycy dorzucają banalne gitary i mizerne
chórki, które zamiast podkręcać nastrój sprawiają, że kompozycja staje się jeszcze
bardziej nijaka. Najsmutniejsze w „amo” jest jednak to, że kapela z Sheffield
coraz bardziej traci swoją charakterystyczną energię, która zawsze była
najmocniejszym punktem zespołu. Dobitnie pokazuje to niemrawy „medicine”, przypominający
ostatnią płytę grupy Linkin Park. Ni to rock, ni to elektronika. Z pozoru
świetne połączenie skomponowane przez BMTH w najprostszy i najprzystępniejszy
sposób.
Na płycie widać także, że muzycy bardzo uważnie śledzą
aktualne muzyczne trendy. Wobec tego, na najnowszym wydawnictwie nie mogło
zabraknąć wykorzystania chórku dziecięcego. W „why you gotta kick me when i'm
down?” ten chórek prezentuje się dość średnio. Kawałek ratuje jednak Sykes,
który tutaj wypada naprawdę przyzwoicie. Najgorszym fragmentem płyty są dwa
kawałki umieszczone prawie na samym końcu albumu. „mother tongue” i „heavy
metal” kojarzą mi się z najtandetniejszą gałęzią rockową prezentowaną w stacjach
typu eska rock. Szczególnie ten drugi, z bardzo nieudaną wstawką rapową i
dziwacznym beatboxem, momentalnie odrzuca.
Album ma jednak lepsze fragmenty. Zarówno „sugar honey ice&tea”,
jak i kończący „i don’t know what to say” przypominają starą energię Brytyjczyków.
Wyraźnie czuć w nich charyzmę i co najważniejsze, pomysł na coś
niekonwencjonalnego. Zamykający kawałek świetnie łączy skrzypce i gitarę
akustyczną, z którą muzycy wcześniej zbyt często nie eksperymentowali.
Tych dobrych akcentów na „amo” jest jednak za mało. Bring Me
the Horizon postanowili pójść w mocno elektroniczną stronę i nie było to zbyt
dobrym ruchem. Płyta jest do bólu przewidywalna i niestety prawie w całości
również bardzo banalna.
OCENA: 3/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz