Niektóre kobiety potrafią uwieść mnie swoimi pięknymi
nogami, a inne swoim cudownym głosem. Lzzy Hale ma jedno i drugie. Od dobrych
kilku lat jest wyróżniającą się wokalistką w środowisku rockowym. Potrafi
śpiewać zarówno w drapieżnych, jak i w
spokojnych numerach. Przed wydaniem nowego krążka powiedziała, że „na nowej
płycie będzie tak samo jak wcześniej, tylko będzie tego więcej”.
„Into The Wild Life” był zapowiadany bardzo długo.
Zdążyliśmy poznać aż trzy single przed premierą wydawnictwa. „Apocalyptic” to niesamowicie przebojowy i kombinacyjny utwór.
Halestorm zawsze słynął z tego, że nagrywa kawałki nadające się do puszczania w
radiu. „Amen” urzeka dopiero po paru przesłuchaniach, może dlatego, że to
bardzo krótki numer. Najlepszym
singlowym kawałkiem jest zdecydowanie „Mayhem”. To utwór najcięższy na nowym
albumie. Świetna partia wokalna Lzzy oraz potężny riff spowodują wielki uśmiech
na twarzy każdego rockowego słuchacza. Całą kompozycję otwiera „Scream”.
Kawałek od samego początku skojarzył mi się z „The Beautiful People” mojego
ukochanego Marilyna Mansona. Jednak, mówiąc szczerze, to tylko gorsza kopia
świetnego utworu. Zdecydowanie lepiej jest chwilę później. „I Am Fire” to
fantastyczny, typowo Halestormowy numer. Wielkie brawa dla gitary prowadzącej
oraz perkusji. Gorszym kawałkiem jest trzeci w kolejności „Sick Individual”.
Odnoszę wrażenie, że trochę za dużo jest tych chwytliwych propozycji na nowym
albumie. Szczęka opadła mi przy „Dear Daughter”. Skojarzeń z innymi kapelami
można mieć tu mnóstwo. Przede wszystkim znakomita solówka kojarzy się z
Floydami. Nie spodziewałem się, że Lzzy i spółka mogą zagrać tak świetną
balladę. Niestety jest to jedyna porządna ballada na albumie. Zarówno „New
Modern Love”, jak i „The Reckoning” sprawiają wrażenie zapychaczy krążka.
Natomiast zupełnie nie rozumiem co na „Into The Wild Life” robi kawałek pt.
„Bad Girl’ s World”. Ten numer kojarzy mi się z pospolitym popem. Końcówka płyty
na szczęście jest zdecydowanie lepsza. Świetny chór zastosowano w „Gonna Get
Mine”. Cudownym numerem jest również „What Sober Couldn’ t Say”. Piosenka
urzeka swoją prostotą i ciekawym basem. Album zamyka bluesowy „I Like It
Heave”. Jest to bardzo pozytywne zakończenie. Numer pokazuje fantastyczny wokal
Lzzy. Amerykanka cudnie bawi się swoim największym atrybutem.
Nowy krążek Halestorm ocenić jest bardzo trudno. Z jednej
strony dostaliśmy porcję świetnych, mocnych kawałków, porządne rockowe riffy,
ale z drugiej - słabe ballady. Wniosek po „Into The Wild Life” może być więc
jeden: Halestorm musi grać to, co na „The Strange Case Of..”. Na pewno nie
oceniam albumu negatywnie, ale spodziewałem się trochę więcej. Bez ballad
mógłbym się pokusić o 8. Z przeciętnymi powolnymi utworami oceniam nowe
wydawnictwo na 6,5.
OCENA: 6,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz