Koniec starego i początek nowego roku to czas pewnych podsumowań. W przypadku muzyki to doskonały moment na publikację najlepszych albumów muzycznych. Oto pięć płyt, które mi najbardziej przypadły gustu w 2021 roku.
Maneskin – Teatro d’ira
– Vol. 1
Jeden z niewielu uczestników Eurowizji w całej historii
konkursu, który zainteresował mnie swoją muzyką. Włosi zdecydowali się zaryzykować
i zaprezentować na festiwalu coś innego niż sztampowy eurowizyjny kawałek. Ten
ruch był strzałem w dziesiątkę, bo niezwykle przebojowy, ale przede wszystkim
ciekawie napisany Zitti e Buoni porwał publiczność na całym świecie. Co bardzo
ważne, Maneskin przełożył to na całą płytę. Album jest dynamiczny, ma
kilka bardzo dobrych gitarowych fragmentów i świetnie sprawdza się na
koncertach. Grupę zdecydowanie można nazwać komercyjnym odkryciem roku.
Lana Del Rey – Blue
Banisters
Lizzie Grant w ostatnich latach tworzy niesamowicie dużo
materiału. „Blue Banisters” to jedna z dwóch premier artystki w 2021 roku. Głośno
mówiło się o tym, że gotowe były dwie kolejne, ale ostatecznie słuchacze
jeszcze się ich nie doczekali. Można powiedzieć, że na „Blue Banisters”
Amerykanka naprawiła to, co zepsuła na „Chemtrails Over the Country Club”. Po
bardzo monotonnym albumie Lana Del Rey zaprezentowała bardzo nostalgiczny,
emocjonalny longplay z kilkoma genialnymi partiami wokalnymi, których „COtCC”
wyraźnie brakowało. Kompozycja „Violets for Roses” była ze mną przez wiele
miesięcy i czuję, że prędko mnie nie opuści.
Iron Maiden –
Senjutsu
Do najlepszych płyt Iron Maiden temu krążkowi daleko, ale Brytyjczycy
zaprezentowali się bardzo dobrze. Tym razem Bruce Dickinson i spółka
postawili na nieco krótsze dzieło niż „The Book of Souls” i wyszło to na
dobre. Na płycie znajdzie się coś zarówno dla starszych, jak i nieco młodszych
fanów IM. Gitarowy „The Writing on the Wall” jest świetnie wybranym singlem i
doskonale reprezentuje płytę. Dużo gitary, świetnie zaakcentowana perkusja i
znakomicie starzejący się wokal Bruce’a Dickinsona. Iron Maiden znów
zaserwowali coś, na co fani liczyli i znów jest to bardzo dobre.
WaluśKraksaKryzys –
ATAK
WaluśKraksaKryzys coraz pewniej czuje się na polskiej
scenie. Świetne jest to, że w jego utworach wciąż możemy usłyszeć surowość znaną
z początków twórczości, póki nie podpisał kontraktu z większą wytwórnią.
Mnóstwo zimnych, gitarowych brzmień, świetne teksty, a do tego przyciągający
wokal sprawia, że trudno obok tej płyty przejść obojętnie. „Tuż przed północą”,
„Uśmiech Chelsea” czy „Wszelakie Wady” to najlepsze polskie kawałki tego roku.
Black Midi – Cavalcade
Płyta, z którą w 2021 roku spędziłem zdecydowanie najwięcej
czasu. Choć w opinii wielu słuchaczy debiut Black Midi jest znacznie lepszą
płytą, mnie uwiodła właśnie „Cavalcade”. Zawiera ona przede wszystkim mnóstwo
awangardowych i jazzowych brzmień. Krążek jest kapitalnie nieprzewidywalny
przez bardzo częste zmiany tępa i niezwykłe zróżnicowanie kompozycji na
albumie. Dla mnie można tu usłyszeć sporo wpływów takich genialnych kapel jak
chociażby King Crimson czy The Talking Heads. Rewelacyjne dzieło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz