Nie ma w Polsce drugiego twórcy, który tak umiejętnie
łączyłby przystępność swojej muzyki z jej artystyczną jakością. Dawid Podsiadło jest szanowany zarówno w kręgach tych ludzi, którzy muzyki tylko czasem sobie
posłuchają w radiu, jak i tych, którzy muzyką żyją i w miesiącu potrafią
przesłuchać setki płyt. Swoim poprzednim albumem – „Annoyance and
Disappointment”, artysta z Dąbrowy Górniczej utwierdził słuchaczy w przekonaniu,
że kapitalny debiut nie był przypadkiem. Tym razem Dawid zabiera nas do
zupełnie innej krainy. Krainy małomiasteczkowej.
Trudno nie poświęcić paru zdań na opisanie sposobu promocji
płyty, z którym w Polsce się jeszcze nie spotkaliśmy. Dawid bawił się ze swoimi
słuchaczami we wróżbitę. Mogliśmy
zadzwonić na zaszyfrowany numer i poznać dzięki temu datę premiery oraz okładkę
wydawnictwa. Swoje przywiązanie do fanów artysta pokazał również w sam dzień
wypuszczenia krążka. W Warszawie powstał specjalny kiosk, w którym sam
Podsiadło sprzedawał swój najnowszy album.
Wsłuchując się w nowe dzieło Dawida od razu słychać, że jest
to coś zupełnie innego niż „A&D” z 2015 roku. Wydaje się, że była to
ostatnia próba zawojowania przez muzyka rynku zagranicznego. Teraz w licznych
wywiadach Dawid przyznaje, że w Polsce mu dobrze i nie korci go już tak wielka
światowa kariera. Te słowa w stu procentach potwierdza najnowsza płyta.
Wszystkie utwory na „Małomiasteczkowym” są napisane po Polsku i dotyczą
tematów, na które w Polsce lubimy rozmawiać. Sam album to zdecydowany krok w
elektroniczną stronę. Nie ma również już tylu nostalgicznych i przeszywających
dźwięków. Przede wszystkim muzycznie jest zdecydowanie cieplej i radośniej.
Potwierdza to już otwierający „Cantate Tutti”. Delikatny i powolnie płynący
sobie utwór za sprawą tekstu będzie z pewnością największą zagadką z tej płyty.
Podsiadło bowiem z uśmiechem na ustach wyrzuca z siebie zlepek niezrozumiałych słów.
Klimat wprowadzającego utworu podtrzymuje „Dżins”. Świetnym zabiegiem jest przejście
w drugiej połowie kawałka. Nagle rytm przyspiesza i kolejnymi dźwiękami Dawid
wprost zaprasza nas do tańca. Potem przychodzi czas na kompozycję tytułową,
którą można spokojnie nazwać największym wakacyjnym hitem. Podsiadło
przedstawia nam w nim swoje spostrzeżenia na temat przeprowadzenia do wielkiego
miasta i trudności odnalezienia się w nowej, zupełnie innej rzeczywistości.
Propozycja niezwykle wciągająca, z kapitalnym syntezatorowym zakończeniem – nie
sposób się chociaż na chwilę nie uzależnić. Moim faworytem z najnowszego albumu
jest jednak umieszczony pod czwórką „Najnowszy Klip”. Swoim klimatem odbiega on
od pierwszych trzech numerów. Rozpoczynamy lekką gitarą, a następnie zanurzamy
się w kolejnej porcji elektronicznych dźwięków. Znakomicie brzmi w
szczególności refren, który atakuje nas z zaskoczenia i błyskawicznie wbija się
w głowę. Myśląc o zbliżających się koncertach w szczególności czekam na ten
utwór. Mamy także kawałek opowiadający o tym jak Dawid reaguje na sławę. „Trofea”
są kolejnym numerem, którego trudno nie słuchać z uśmiechem. W refrenie jest to
electropop najwyższych lotów.
Jeszcze większym hitem od „Małomiasteczkowego” może okazać
się wypuszczony niedawno singiel „Nie Ma Fal”. Po pierwszym odsłuchaniu go w
radiowej Trójce propozycja nieszczególnie przypadła mi do gustu. Uważałem go za
banalnie prosty numer nie różniący się niczym od większości popowych numerów,
które pojawiają się w największych rozgłośniach. Teraz jednak za każdym razem
wraz z artystą śpiewam „Falniemafalniemafal”, bo właśnie o tę prostotę, pięknie
dopracowaną prostotę, w nim chodzi. Kawałek opowiada o męczącej codzienności w
związku i sytuacjach, w których wszystko pozornie jest w porządku. Na płycie
Podsiadło nie mogło także zabraknąć ballady. „Lis” daje trochę oddechu po
poprzednim hicie. Artysta zaskakuje nas tutaj trochę innym wokalem i brzmi
niezwykle urokliwie w towarzystwie minimalistycznych klawiszy. Cała końcówka
płyty jest bardzo zróżnicowana, ale nie wyłamuje się z ram, w które Dawid
wszystkie swoje najnowsze kompozycje włożył. W „Co mówimy?” mamy interesującą
historyjkę z nieoczekiwanie pojawiającym się narratorem. Ciekawie brzmią też
chórki, których na tym krążku tak dużo nie mamy. Największy popis wokalny
Podsiadło serwuje w kolejnym balladowym numerze – „Nie kłami”. Najlepszemu
wokalowi na płycie towarzyszą także emocjonalnie rozwijające się klawisze. Album
zamyka „Matylda” również stojąca trochę w kontraście do początku albumu. Jest
trochę bardziej nastrojowo i posępnie.
Po poprzednim albumie narzekałem, że te 56 minut zleciało mi
bardzo szybko. Teraz jednak wydaje mi się, że 39 minut to odpowiednia długość
dla „Małomiasteczkowego”. Ta elektroniczna płyta błyskawicznie wywołuje na
twarzy uśmiech i przyciąga mądrymi tekstami. Dawid Podsiadło znakomicie
odczytał trendy w dzisiejszej muzyce i dodał do nich coś swojego. Pomyślałem
sobie, że najlepiej zakończę tę recenzję słowami, które miałem w głowie po
pierwszym przesłuchaniu całego albumu: „”Małomiasteczkowy” będzie bawił zarówno
malutkie miasta jak i wielkie metropolie”.
OCENA: 9/10
Nie gra mi to połączenie radosnej muzyki ze smutnymi tekstami. Przeszkadza to momentami w odbiorze. Wolałam poprzednią płytę, ale tutaj także za bardzo nie narzekam, bo wciąż Dawid robi dobrą muzykę wychodzącą poza radiowy kicz
OdpowiedzUsuńByłam na pierwszym koncercie i materiał robi na żywo jeszcze większe wrażenie niż na płycie. Mnóstwo emocji.
OdpowiedzUsuń