Lana Del Rey z wydaniem swojego szóstego albumu zwlekała,
zwlekała i zwlekała. Były zmiany koncepcji, była zmiana daty przez premierę
debiutanckiego krążka Billie Eilish. 30 sierpnia fani jednak się doczekali i
dostali bardzo szczere i piękne 67 minut najlepszego, jak dotąd, albumu
Amerykanki.
Artystka urodzona w Nowym Jorku wyraźnie zmieniła koncepcję
na wydawanie albumów. Na "Norman Fucking Rockwell" nie ma już prób tworzenia
duetów z raperami bądź eksperymentowania w kierunku nowych muzycznych rejonów.
Del Rey na swoim szóstym wydawnictwie robi to, co potrafi najlepiej na świecie.
Nowy album zaczyna się od niezbyt wyrazistego utworu tytułowego. Jest to
kawałek, który takiej furory jak chociażby „Lust for Life” na listach przebojów
nie zrobi, ale wprowadza w posępny i nostalgiczny klimat całego wydawnictwa.
Następnie przechodzimy do kilku numerów, które Lana przedstawiła nam już
wcześniej. „Mariners Apartment Complex” jest wypełniony metaforami. Świetny
tekst dopełnia przede wszystkim pianino, które, podobnie jak na większości
numerów z tej płyty, prowadzi całą kompozycję. Pod trójką ciekawostka i jedna z
najlepszych piosenek z "NFR". „Venice Bitch” to utwór trwający prawie
10 minut. Tutaj również zaczynamy lekko i delikatnie, ale w okolicach połowy
utworu pojawia się wciągający, psychodeliczny szum stworzony przez gitary
elektryczne. Całość, głównie przez warstwę muzyczną, wyróżnia się na tle albumu
i ten eksperyment można ocenić jak najbardziej na plus.
Po rozbudowanym numerze artystka daje nam odpocząć w letnim,
przebojowym „Fuck it, I love You". Lana śpiewa w nim lekko, momentami
jakby od niechcenia i pod nosem. To jednak nadaje utworowi uroku. „Doin
Time" jest z kolei katowany w stacjach radiowych już od kilku miesięcy.
Cover grupy Sublime to najłatwiejsza w odbiorze piosenka na płycie. Jest bardzo
prosto zarówno tekstowo, jak i muzycznie. Na albumie pełnym nostalgii taki
kawałek jest jednak przyjemnym przerywnikiem. Po krótkiej przerwie na przeboje
wracamy do rozmarzonych propozycji. "Love Song" jest balladą typową
dla Lany. Jedyny problem tego utworu jest taki, że... po prostu niczym się nie
wyróżnia. Tego typu numery Del Rey musi urozmaicać, bo niebawem będziemy mieli
problem z ich odróżnieniem.
Znacznie lepiej jest w „Cinamon Girl", który zapewne
bardzo szybko znajdzie się na liście ulubionych kompozycji najbardziej
zagorzałych fanów Elizabeth. To delikatny i zdecydowanie klawiszowy utwór z
pięknym tekstem, ładnie wyśpiewanym refrenem i świetną elektroniczną wstawką.
Nieco dziwnie poprowadzony jest natomiast „How to Disappear". Można byłoby
go przede wszystkim trochę wydłużyć, bo mógł on się rozwinąć tak ciekawie, jak
"Venice Bitch". Ten kolejny eksperyment kończy się nagle i wypada
blado na tle całego albumu. Po chwili dostajemy jednak przepiękną perełkę.
"California" jest numerem, który od samego początku mnie w sobie
rozkochał. Dziewiąty kawałek to zdecydowanie najbardziej poruszająca kompozycja
na płycie. Niesamowite orkiestracje połączone z najlepszym, najbardziej
zadziornym wokalem na całym albumie robią niesamowite wrażenie. Z każdą kolejną
sekundą świetnie rozwija się też następny – „The Next Best American
Record". Utwór ten przypomina trochę numery Lany z poprzedniego
wydawnictwa. Są w nim stonowane zwrotki i mocne, emocjonalne refreny.
Końcówka płyty również stoi na bardzo wysokim poziomie. Pod
jedenastką kapitalny, balladowy "The Greatest". Połączenie klawiszy,
bębnów, gitar i płynącego wokalu Lany tworzy wspaniały, momentami bajkowy
klimat. Zdecydowanie bardziej wyciszony jest "Bartender", który
opowiada o miłości w blasku fleszy. Utwór brzmiący jak przestroga z kolejną
wspaniałą partią wokalną. Ostatnie dwa kawałki to już prawdziwe, wzruszające do
łez bomby emocjonalne. Zarówno tekstowo, jak i muzycznie. „Happiness is a
Butterfly” i „Hope Is a Dangerous Thing for a Woman Like Me to Have – but I
Have It” wydają się być bardzo szczere, są okraszone delikatnymi klawiszami i
właściwie niczym więcej. To bardzo kameralne, intymne propozycje dopełniające
płytę, którą zdecydowanie można uznać za kompletną.
OCENA: 9/10
Bardzo ich lubie
OdpowiedzUsuńTak bardzo mi się podoba twój blog. Weszłam dzisiaj w nocy, przeczytałam wszystkie wpisy, są świetne!:) Chyba masz swoją fankę:)
OdpowiedzUsuń