W recenzji „Dzieciom” napisałem, że muzycy Lao Che w końcu
mnie do siebie przekonali. Moje podejście do tej kapeli jednak diametralnie się
zmieniło. Przez ostatnie trzy lata zespół z Płocka był jednym z najczęściej
słuchanych przeze mnie polskich bandów i nareszcie przekonałem się do pozostałych
albumów Spiętego i spółki. „Wiedza o społeczeństwie” stała się więc jednym z
tych krążków, do których premiery najpierw odliczałem miesiące, a potem
tygodnie i dni.
Lao Che na swoim siódmym wydawnictwie ponownie chciało
sprawdzić się w czymś nowym. Na długo przed premierą płyty zapowiadano, że
będzie tu sporo kompozycji idealnych dla fanów muzyki z lat osiemdziesiątych.
Pomysł na połączenie tego z alternatywnym brzmieniem Płocczan wydawał się być
obiecujący. Od albumu można było oczekiwać jeszcze więcej po informacji o tym,
że za produkcję płyty, obok Filipa Różańskiego, ponownie będzie odpowiadał Piotr „Emade” Waglewski, który
dołożył sporą cegiełkę do olbrzymiego sukcesu „Dzieciom”. Pierwsze efekty
flirtu Lao Che z brzmieniami rodem z lat osiemdziesiątych mamy już w
otwierającym „Kapitanie Polska”. Główną robotę robią tu przede wszystkim
syntezatorowy wstęp oraz funkowe gitary w dalszej części numeru. Tekstowo
również jest świetnie. Hubert „Spięty” Dobaczewski opowiada o podziale w naszym
kraju i przywołuje skojarzenia z Tutsi i Hutu. Jednym z moich faworytów z „Wiedzy
o społeczeństwie” bardzo szybko stał się swoisty manifest przeciwko rasizmowi -
„United Colours of Armagedon”. Po hipnotycznym początku władzę nad kompozycją
przejmują gitary zdecydowanie mocniejsze od tych z pierwszego numeru. Oprócz
nich ponownie mamy świetną narrację „Spiętego” oraz intrygujące napięcie, które
towarzyszy nam przez cały kawałek. Pod trójką kompozycja, która najpewniej
będzie największym hitem z siódmego krążka Płocczan. „Nie raj” w ekspresowym
tempie podbił Listę Przebojów Programu Trzeciego. Utwór rozpoczyna się od
cichego pogwizdywania w towarzystwie gitary. Później dociera do nas coraz
więcej electropopowych dźwięków, a kwintesencją piosenki jest melodyjny refren.
Mnie najbardziej w tym kawałku uwiódł jednak najlepszy na płycie bas Rafała
Boryckiego. W „Gott mit lizus” pierwszy raz możemy wyraźnie dostrzec rolę Karola Goli. To tutaj bowiem na pierwszy plan wychodzą
instrumenty dęte. Cała kompozycja jest zdecydowanie eksperymentalna. W
niektórych fragmentach można zauważyć hiphopowe zainteresowania artystów. Dobaczewski
właściwie recytuje cały kawałek. Muzycznie dużo mniej dzieje się w „Liczbie
Mnogiej”. Plusik przy piątym kawałku należy jednak dopisać za ciekawy,
momentami mocno filozoficzny tekst.
Zdecydowanie dynamiczniej, głównie za sprawą kolejnych
partii dętych Goli, robi się w kolejnym „Polak, Rusek i Niemiec”. Szczególnie
po „Liczbie Mnogiej” może nam się wydawać, że ten kawałek pędzi jak szalony. Jak
można się łatwo domyślić ponownie mamy do czynienia z tekstem o odwiecznych
podziałach między narodami. W „Sen a’la tren” Lao Che znów przypominają, że
uwielbiają na swoich płytach żonglować różnymi gatunkami. Tym razem Płocczanie
zabierają nas w podróż z dźwiękami muzyki reggae. Szczerze mówiąc to jedyna
piosenka z albumu, która mnie wymęczyła. W utworze dzieje się niewiele, a tekst
już tak bardzo całej kompozycji nie ratuje. Na szczęście po chwili muzycy
serwują nam kapitalną „Baśń tysiąca i jednej nocki”. Podobnie, jak na „Dzieciom”
artyści wprowadzają tutaj trochę orientalnych klimatów. Kawałek intryguje od
samego początku, a następnie genialnie się rozwija. Znów mamy genialną narrację
Dobaczewskiego, a do tego niezwykle wciągające, pulsujące fragmenty. Na płycie
Lao Che nie mogło zabraknąć także numeru o miłości. „Spółdzielni” jednak daleko
do największych miłosnych przebojów grupy. Dziewiąty numer na płycie to
zwyczajna prosta kompozycja, która leci sobie w tle i nie przeszkadza. Sporo
elektroniki mamy natomiast w „Szkolnictwie”. Wyraźnie pracuje tutaj syntezator,
a całość wieńczy bardzo przyjemne zakończenie. „Wos” kończy najdłuższy „Zbieg z
krainy dreszczowców”. Myślę, że takiego numeru również nie powstydziłaby się
ceniona elektroniczna kapela.
Lao Che ponownie nie daje się słuchaczowi nudzić. Na „Wiedzy
o społeczeństwie” mamy tylko chwilowe przestoje w „Liczbie Mnogiej” i „Sen a’la
tren”. Od płyty oczekiwałem naprawdę bardzo wiele i większość tych oczekiwań
została spełniona. Najbardziej cieszy mnie jednak fakt, że z każdym kolejnym
odsłuchem znajduję w tym krążku coś nowego. Nie jest to ani najlepsza, ani
najgorsza płyta Płocczan. Jest to płyta na ich poziomie, a więc płyta bardzo
dobra.
OCENA: 7.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz