„Right Thoughts, Right Words, Right Action” to płyta, która
porwała mnie od samego początku. Do kompozycji takich jak „Evil Eye”, „Love
Illumination” czy „Fresh Strawberries” wciąż wracam z wielką przyjemnością.
Jednak wraz z odsłuchiwaniem poprzedniego krążka grupy Franz Ferdinand można
było odnieść wrażenie, że przydałoby trochę wariacji, bo temat klasycznego
indie rocka właściwie wyczerpali oni już do samego końca. Na stworzenie „tego
czegoś nowego”, a więc płyty „Always Ascending” kapela przeznaczyła sobie
blisko pięć lat. Jakie są efekty?
Fani grupy z pewnością z niepokojem odebrali informację,
którą zespół opublikował w 2016 roku. Zespół, z powodów rodzinnych, opuścił
wtedy Nick McCarthy, a więc obok Alexa Kapranosa najważniejsza postać w
zespole. Gitarzystę i klawiszowca zastąpił Julian Corrie znany przede wszystkim
z występów pod pseudonimem Miaoux Miaoux. Singlowy, otwierający album numer
zdecydowanie mnie zawiódł. Niby widać w nim cząstkę sporych umiejętności
muzyków FF, ale brzmi to trochę jak gorsza wersja kawałków z poprzednich wydawnictw.
Alex Kapranos śpiewa tu bardzo nijako, zupełnie nie tak, jak nas przyzwyczaił.
Poza tym w utworze dzieje się niewiele. Brakuje emocji, które Szkoci dawali
zawsze od pierwszego utworu na płycie. Poprawkę mamy w „Lazy Boy”. Umieszczony
pod dwójką utwór idzie w trochę bardziej funkową stronę. Mamy tutaj ciekawy,
przewijający się moment gitarowy i dobre wykorzystanie syntezatora. Do „Paper
Cages" mam właściwie identyczne zastrzeżenia jak do „Always Ascending”. W tych
propozycjach zdecydowanie brakuje energii z poprzednich płyt. Wszystko w nich
brzmi mniej dynamicznie i szybko się nudzi. Najlepiej można to usłyszeć kilka
razy porównując sobie refren „Paper Cages” z refrenami z poprzednich krążków.
Tak naprawdę pierwszym świetnie zaśpiewanym utworem jest „Finally”. Kapranos bardzo
dobrze dopasowuje w nim swój wokal do ciągle zmienianego tempa. Jedyne do czego
tu można się przyczepić to to, że muzycy nie pociągnęli energicznej końcówki
trochę dłużej. Słuchając „The Academy Award” można odnieść wrażenie, że płyta
nie przypadkowo została wydana tuż przed walentynkami. Piąta kompozycja brzmi
balladowo i wprowadza słuchacza w romantyczny klimat. Dobra praca syntezatorem,
za który odpowiada Corrie, powraca w „Lois Lane”. Trudno nie dosłyszeć tutaj
nawiązania do stylów modnych w muzyce szczególnie w latach osiemdziesiątych.
Najmocniejsze otwarcie na płycie mamy natomiast w „Huck and Jim”. Jeżeli ten
kawałek zostałby umieszczony na „Right Thoughts”, Right Words, Right Action” to
możliwe, że nie zostałby przyćmiony nawet przez największe hity z tego krążka.
Poza świetną sekcją rytmiczną mamy także ciekawą kombinacje wokalną Kapranosa,
który momentami brzmi tak, jakby chciał spróbować rapu. Kolejny syntezatorowy powrót
do lat osiemdziesiątych mamy w „Glimpse of Love”. Niektóre fragmenty tej
kompozycji dałoby się podpiąć nawet pod muzykę disco. Julian Corrie prowadzi
także cały „Feel the Love Go”. Tutaj z kolei przez długi czas czekamy na coś
szczególnego aż w końcu w połowie numeru do pozostałych instrumentów dołącza
saksofon. Od tego momentu propozycja zdecydowanie wciąga i staje się naprawdę
przyjemna w odbiorze. Umieszczony pod dziesiątką, ostatni „Slow Don’t Kill Me
Slow” to niestety utwór, który odebrałem bez większych emocji. W poszczególnych
fragmentach nieźle wokalnie wypada Alex, ale po kilku przesłuchaniach ta
kompozycja zwyczajnie się nudzi.
Spodziewałem się, że próba stworzenia czegoś nowego będzie
dla Franz Ferdinand bardzo trudna. Niestety muzycy chyba trochę zagubili się
przy tworzeniu nowego albumu i przez to na płytę trafiło kilka piosenek, które
brzmią jak gorsze wersje numerów z poprzednich wydawnictw. Do płyty z pewnością
będę wracał z mniejszym sentymentem niż do poprzednich jednak w wielu utworach
takich jak „Lazy Boy”, „Lois Lane” czy „Huck and Jim” wciąż jest ciekawie. „Always
Ascending” jest dla mnie sporym rozczarowaniem, ale nie uważam, że jest to
krążek, którego nie da się słuchać.
OCENA: 6.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz