Adam „Nergal” Darski po wydaniu wraz z Behemothem świetnego,
wysoko ocenianego przez krytyków z całego świata „The Satanist” postanowił, że
spróbuje czegoś nowego. Do współpracy zaprosił, wydawać by się mogło,
wypalonego już muzyka – Johna Portera. W mediach płytę promowano bardzo głośno,
więc również mi ciężko jest przejść obok tej pozycji obojętnie. Zwłaszcza, że
jest to świetne wydawnictwo…
Artyści zdecydowali się zaprezentować na krążku mroczne
oblicze bluesa. O ile dla Portera, który próbował swoich sił w wielkiej liczbie
gatunków muzycznych nie był to wielki problem, tak dla Nergala, znanego z
przeraźliwego wokalu w Behemocie, praca nad płytą mogła nie być taka łatwa.
Podobno na samym początku tworzenia wydawnictwa, Darski podczas nagrywania
swoich wokali chciał być sam w studiu. „Songs of Love and Death” rozpoczyna
singlowy kawałek „My Church is Black”. Od razu w ucho wpada świetnie prowadząca
numer gitara oraz świetny, niezwykle męski i charakterny głos Nergala. Do tego
dochodzą jeszcze idealnie wkomponowujące się dźwięki harmonijki Portera.
Podobny motyw zastosowany jest w kolejnym „Nightride”. Różnica między dwiema
początkowymi kompozycjami jest taka, że w drugiej możemy wsłuchiwać się w
głęboki głos Johna. Kowbojski klimat utrzymuje się także w „On the Road”. Mamy
tutaj marszowe tempo, bardzo dobrą perkusję Łukasza Kumańskiego i gitarę
akustyczną. Wolniej robi się natomiast w „Cross My Heart and Hope to Die”. Na
początku Nergal pomrukuje i opowiada nam historię. Po chwili mamy jednak pauzę
i do śpiewu dołącza… dziecięcy chór. Niespodziewany zabieg, który prezentuje
się znakomicie. Kolejne atrakcje, tym razem w trochę szybszym tempie, Me and
that Man serwują nam w „Better the Devil I Know”. Gitary grają tu znacznie
dynamiczniej, a dodatkowo na organach Hammonda świetnie wypada zaproszony do
współpracy Michał Łapaj z kapeli Riverside. Pochwalić należy także głos Luny
Bystrzykowskiej, dzięki której ta piosenka brzmi trochę folkmetalowo. Idealnym
kawałkiem do odsłuchiwania podczas wiosennych, leśnych spacerów na pewno jest „Of
Sirens, Vampires and Lovers”. Porter śpiewa w nim bardzo delikatnie w towarzystwie
przepięknej melodii. „Magdalene” to z kolei utwór, w którym mamy zdecydowanie
bardziej agresywny nastrój. Rozpoczynamy ciężkimi gitarami i ostrym głosem
Darskiego. Następnie dołącza John, który śpiewa trochę jakby od niechcenia. W
siódmej propozycji pozytywnie brzmi także krótkie, gitarowe solo. Kumański na
perkusji dobrze prezentuje się również w „Love and Death”. Gitara jednak tutaj
już nie gra tak świetnie, więc może to być kompozycja, której za dobrze z
najnowszego albumu nie zapamiętam. „One Day” brzmi z kolei tak, jakby był
wyjęty z najnowszego krążka Marka Knopflera. Pod dziesiątką Me and that Man
umieścili drapieżny „Shaman Blues”. W kawałku szczególnie ostry jest język, a
Porter pokazuje, że on również potrafi agresywnie zaśpiewać. Po szamańskim
bluesie przychodzi czas na „Voodoo Queen”, w którym głos walijskiego artysty
diametralnie się zmienia. Jest bardziej nastrojowo i romantycznie z piękną
gitarą w tle. Wspaniałą kompozycją jest również „Ain’t Much Loving”. Utwór, za
sprawą klawiszy, jest niezwykle wzruszający. Łagodna muzyka idealnie komponuje
się z głębokimi głosami artystów.
Współpraca Johna Portera z Adamem Darskim okazała się
strzałem w dziesiątkę. Nergal pokazał, że potrafi na bardzo wysokim poziomie
śpiewać także w utworach nie utrzymanych w stylistyce blackmetalowej.
Kapitalnie prezentują się gitary akustyczne, bas Wojciecha Mazolewskiego oraz
perkusja Łukasza Kumańskiego. Płyta jest bardzo nastrojowa i najlepiej smakuje
jako całość. Może to być najlepsze nasze wydawnictwo w 2017 roku.
OCENA: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz