wtorek, 21 marca 2017

Dziewięćdziesiąta ósma recenzja: Czy "Spirit" to "Delta Machine" vol.2?

W ostatnim czasie muzycy Depeche Mode zdecydowanie odchodzą od swoich korzeni. Płyta pt. „Delta Machine” wyraźnie pokazała w jakim kierunku chcą teraz podążać brytyjscy artyści. Najnowszy krążek to właściwie kontynuacja brzmień z albumu wydanego w roku 2013. Jestem przekonany, że wydawnictwo trafi do młodszych odbiorców, ale fani „Violator” czy „Black Celebration” mogą nie być zadowoleni.

Trzynaste dzieło „depeszów” okazało się wielkim komercyjnym zwycięstwem. Płyta przez długie miesiące podbijała rynki muzyczne na całym świecie. Utwory „Heaven” oraz „Soothe My Soul” grano w radiach praktycznie bez przerwy jeszcze długo po premierze. Pewnie głównie dlatego artyści na „Spirit” nie bardzo chcieli próbować czegoś nowego. Rozpoczynamy bardzo długim intrem o nazwie „Going Backwards”. Jest wciągająco, emocjonalnie, ze świetnymi syntezatorami. Ciekawie wypada także gitara Martina Gore’a. Hitem list przebojów od dłuższego czasu jest singlowy „Where’s the Revolution”. Nastrojowo numer jest podobny do swojego poprzednika. Kompozycja powoli się rozpędza, a kumulacją jest świetny, ostro zaśpiewany przez Gahana refren. Drugi w kolejności kawałek zdecydowanie może stać się największym hitem wiosny. W „The Worst Crime” zmieniamy klimat. Otrzymujemy tutaj pierwszą balladę na „Spirit”. Dave śpiewa bardzo nisko, a towarzyszą mu intrygujące, zbliżające się do słuchacza perkusyjne fragmenty. Nieudanym eksperymentem wydaje mi się bardzo elektroniczny „Scum”. W kompozycji panuje spory chaos i praktycznie od razu nasuwa się stwierdzenie, że głos Gahana dużo lepiej brzmi gdy nikt go nie modyfikuje. Kombinacje Brytyjczyków pozytywnie zaskoczyły mnie jednak w kolejnym „You Move”. Propozycja genialnie wbija się w głowę i głównie za sprawą świetnego wokalu, przez długi czas, nie daje o sobie zapomnieć. Według mnie to kolejny potencjalny hit z najnowszego wydawnictwa. Po takiej dawce dźwięków, lekki niedosyt może nas spotkać przy odsłuchiwaniu minimalistycznego „Cover Me”. Jest to lekka ballada, która odrobinę budzi się w końcówce. Podobny zabieg zastosowano w „Eternal”, który na koniec po prostu wybucha. Wokal Gore’a może nie wypada najwspanialej, ale numer zbudowany jest bardzo ciekawie. Szkoda tylko, że tak krótko. Po chwili wytchnienia, Dave ponownie wraca na wokal i uwodzi w „Poison Heart”. Dobrze brzmi także gitara, która bez wątpienia wielkim atutem „Spirit” nie jest. W „So Much Love” krążek troszkę się rozpędza. Drobne przyspieszenie fundują szczególnie dobrze dopasowane chórki. Spotkanie z intrygującą elektroniką mamy ponownie w „Poorman”. To kolejne świetne zestawienie niskiego wokalu z syntezatorami. Plusem ponownie jest wciągający refren. Na wyróżnienie zasługuje również ostatnia propozycja. „Fail”, śpiewany przez Gore’a, rozpoczyna się bardzo mrocznie, ale z kolejnymi sekundami staje się coraz bardziej delikatny i ładnie kończy wydawnictwo.

Wygląda na to, że Depeche Mode na dobre zadomowili się w klimatach z płyty „Delta Machine”. Całość wypada pozytywnie, aczkolwiek możemy spotkać się z kilkoma przestojami. Szczególnie negatywnie odebrałem piosenki „Scum” i „No More (This is the Last Time)”. Pojawiły się oczywiście także numery, które mogą być wielkimi hitami na lata. Jednakże o płycie zbliżonej poziomem do „Violator” możemy już chyba zapomnieć. 
OCENA: 7/10

2 komentarze:

  1. Skończyli się na Violator!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie przesadzone stwierdzenie... "Songs of Faith and Devotion" i "Ultra" też były na całkiem niezłym poziomie.

    OdpowiedzUsuń