piątek, 10 marca 2017

Dziewięćdziesiąta szósta recenzja: David Bowie - Scary Monsters (and Super Creeps) (1980)

Po wielkich sukcesach, jakimi niewątpliwie były „Low” i „Heroes” oraz troszkę gorszym „Lodger” przyszedł czas na coś nowego w karierze Davida Bowiego. Tym razem Brytyjczyk chciał nagrać utwory o wysokiej wartości artystycznej, które jednocześnie mogą stać się wielkimi przebojami. Zdecydował się także na zamianę studia w Szwajcarii na The Power Station na Manhattanie. Zapraszam na spotkanie z czternastym krążkiem Davida Jonesa, który jest także pierwszym wydawnictwem muzyka z lat osiemdziesiątych.


Mimo tego, że Bowie chciał zaproponować publiczności coś zupełnie nowego, to nie postawił na diametralną zmianę swoich współpracowników. Do składu powróciła jednak bardzo istotna postać – Robert Fripp. Wspaniałych zagrywek gitarzysty King Crimson na poprzednim „Lodger” zdecydowanie brakowało. „Scary Monsters” zaczynamy od mocnego uderzenia zarówno muzycznie, jak i tekstowo. Na gitarze słychać świetnego Frippa, a Bowie oraz wokalistka Michi Hitota śpiewają o traktowaniu kobiet w Japonii. Długo rozpędza się nam kolejny „Up the Hill Backwards”. Można powiedzieć, że mamy w tym utworze dwa niezależne tempa, bo gitara brzmi zadziornie, a chórek oraz pozostałe instrumenty wprowadzają spokojniejszy nastrój. Tytułowy numer mógłby być z kolei przedstawicielem punk rocka. Mamy tu szalejącego Frippa oraz genialnego Dennisa Davisa na perkusji. Propozycja raptownie wybudza nas po troszkę spokojniejszym drugim kawałku. Największy hit z czternastego albumu Brytyjczyka znajduje się pod czwórką. „Ashes to Ashes” poprzez nawiązania do Majora Toma kojarzony jest z innym wielkim hitem – „Space Oddity”. Ze względu na trochę japoński klimat, tekst jest często interpretowany jako opowieść o tragedii związanej ze zrzuceniem bomby na Hiroszimę. Muzycznie wyróżnia się szczególnie bas George’a Murraya oraz świetny syntezator Chucka Hammera. Przypomnieniem trylogii berlińskiej może być „Fashion”. Znów jest niezwykle oryginalnie i kombinacyjnie. „Teenage Wildlife” to w mojej ocenie jeden z najbardziej niedocenianych utworów Bowiego. Przede wszystkim znakomicie prezentuje się wysoki wokal oraz chórki. No i ten niezawodny Fripp na gitarze… Świetna perkusja Davisa wyróżnia się również w opowiadającym o więźniach politycznych numerze „Scream Like a Baby”. Ponownie przenosimy się do odrobinę punkowych rytmów. Po chwili znów mamy zwolnienie i odpoczynek. Napisany przez członka grupy TelevisionToma Verlaine’aKingdom Come” to porcja lekkiej, przyjemnej i nastrojowej muzyki rodem z poprzedniego wydawnictwa Bowiego. Na „Scary Monsters” oprócz Frippa i Alomara na gitarze zaprezentował się także inny niezwykle uzdolniony gitarzysta – Pete Townhend z The Who. Artysta pokazał swoje niewątpliwie wysokie umiejętności w numerze „Because You’re Young”, w którym Bowie otwarcie atakuje młodzież z początku lat osiemdziesiątych. Kończymy łagodną kontynuacją pierwszego utworu na płycie.


„Scary Monsters” ciężko nazwać diametralną zmianą stylu przez Brytyjskiego twórcę. Na płytę zostali zaproszeni wspaniali artyści, którzy zdecydowanie są wartością dodaną do czternastego krążka Bowiego. Największe brawa należą się Frippowi za genialne fragmenty gitarowe oraz Davisowi, który swoją grą na perkusji naprawdę się wyróżnia. Płyta lepsza od „Lodger”, ale ciężko ją porównywać do pozostałych wydawnictw z „berlińskiej trylogii”. 
OCENA: 7,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz