piątek, 24 czerwca 2016

Siedemdziesiąta trzecia recenzja: Przedsmak Openera, czyli nowa płyta Red Hot Chili Peppers

Fani Papryczek na pewno odczuwali spory niedosyt przy słuchaniu „I’m with You”. Było to spowodowane głównie tym, że pięć lat wcześniej został wydany jeden z najlepszych albumów w historii grupy – „Stadium Arcadium” i Amerykanom nie udało się powtórzyć tego wielkiego sukcesu. Na nowy krążek zespołu z Los Angeles musieliśmy czekać kolejne pół dekady. „The Getaway” to zarówno troszkę nowości od Red Hotów, ale także nawiązania do przeszłości formacji.


RHCP należą do tej grupy zespołów, które są szanowane zarówno w środowisku starych, ortodoksyjnych fanów rocka, jak i młodszej, szukającej przebojowości i melodyjności publice. Ciężko jednak dogodzić jednym i drugim. Myślę więc, że każdej z wymienionych przeze mnie grup nowa płyta będzie podobała się mniej więcej w połowie. Zaczynamy od piosenki tytułowej. Funkowa propozycja z naprawdę niezłym basem Flei, który na jedenastym albumie grupy jest zdecydowanie jedną z najważniejszych postaci. Do tego utworu mam mieszane uczucia, raz mi się podoba, a raz wydaję zbyt cukierkowy. Takich wątpliwości nie miałem przy ocenie drugiego numeru. „Dark Necessities” jest przede wszystkim świetnie zaaranżowany. Utwór pięknie prowadzą Klinghoffer i Flea, a dodatkowo możemy usłyszeć ciekawy fragment z dźwiękami fortepianu. Ciekawie zapowiadał się „We Turn Red”. Niestety później utwór robi się nijaki i wyróżnić w zasadzie można tylko grę Chada Smitha na perkusji. Po chwili znów jest lepiej. Głównie za sprawą gitary przy spokojniejszym „The Longest Wave” można się rozmarzyć. „Goodbye Angels” to pierwszy numer na płycie, który mnie porządnie zaskoczył. Mamy tutaj wyraźny powrót do „Stadium Arcadium”. Muzycy troszkę pokombinowali i już jest dużo lepiej. No i ta świetna gitara na koniec, palce lizać! Stworzony wspólnie z Eltonem JohnemSick Love” klimatem przypomina poprzedni utwór. Zarzucić można mu jednak cukierkowość refrenu, w którym muzycy trochę za bardzo postawili na przebojowość. Pod numerem siódmym czeka nas spotkanie z „Go Robot”. W tym utworze muzycy za bardzo nie szaleją z instrumentami, ale propozycja wydaje się być idealna na imprezy. „Feasting on the Flowers” i „Detroit” to utwory gitarowe. W pierwszym przede wszystkim znakomicie brzmi wstęp ze świetną aranżacją, a w drugim, troszkę alternatywnym numerze, mamy jeden z najlepszych riffów na płycie. Do dziewiątego kawałka z „The Getaway” przyciąga również szalejący na wokalu Kiedis. Hitem z nowej płyty może stać się również „This Ticonderoga”. Jest to dynamiczny przebój ze świetnym Klinghofferem na gitarze. Na Openerze ta propozycja zdecydowanie może porwać polską publiczność. Fortepian wyraźnie powraca w utworze jedenastym. „Enocore” to wstęp do łagodnego końca płyty. Leciutko brzmi również wokal Anthony’ego. Ostatnie dwie kompozycje również urzekają fortepianem. Szczególnie ciekawie brzmi on w „Dreams of a Samurai”. Mamy tutaj swoisty powrót do dawnych lat RHCP. Kawałek nagle na krótko przyspiesza, wyróżnia się w nim przede wszystkim kapitalna perkusja Smitha.

Myślę, że RHCP nowym albumem zadowolili wszystkich. Zarówno starych, jak i nowych fanów. „The Getaway” jest zdecydowanie lepszym krążkiem od swojego poprzednika. Kilka utworów („Dark Necessities”, „This Ticonderoga”) mają szanse stać się nowymi przebojami grupy. Na największe wyróżnienie tradycyjnie zasługuje Flea, którego bas urzeka w niemal każdym numerze. Jednak pochwała należy się oczywiście całej grupie, bo razem stworzyli kolejną, przyjemną płytę.

OCENA: 7,5/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz