Monika Brodka w końcu znalazła pomysł na siebie. Przyznaję,
że pierwsze dwie płyty artystki z Twardorzeczki mi się nie podobały. Brakowało
w nich solidności i trochę pomysłowości. Brodka była zwykłą polską artystką.
Wszystko zmieniło się wraz z wydaniem trzeciego wydawnictwa – „Grandy”. Monika
zaczęła wykonywać bardzo nieszablonową i wciągającą muzykę.
Zdecydowanie wolałem, żeby nasza artystka kontynuowała
granie , które prezentowała na swoim poprzednim albumie od tego, żeby wracała
do swoich początkowych wydawnictw. Tymczasem Brodka stworzyła coś kompletnie
innego. Po pierwszych przesłuchaniach płyty miałem uczucie, że płyta jest
dziwna. Jednak cholernie pozytywnie dziwna. Monika rozpoczyna od podniosłego,
wciągającego „Mirror Mirror”. Warto zwrócić uwagę na świetne klawisze, które od
samego początku niebywale intrygują. Pod numerem drugim mamy największy
dotychczasowy przebój z najnowszego krążka. „Horses” jest przebojowy, ale wciąż
utrzymany w dość spokojnym rytmie. W tle lekkiego głosu wokalistki możemy
usłyszeć świetnie brzmiącą perkusję. Odrobinę dynamiczniejszy jest wzbogacony o
gitarę akustyczną „Santa Muerte”. Możemy jednak już po kilku fragmentach
zauważyć, że „Clashes” będzie płytą bardzo nastrojową i spokojną. Czwarty numer
zaczyna się od zastosowania instrumentów dętych, które wraz z wchodzącymi
później bębnami tworzą nietypową, troszkę mroczną aurę. Kompozytorskim sukcesem
bez wątpienia jest również „Holy Holes”. Muzyka zaprezentowana w tym kawałku
kojarzy mi się trochę ze słynną brytyjską wokalistką, której ostatnio bardzo
dużo słucham – PJ Harvey. Monika urzeka swoim wszechstronnym wokalem, a całość
dopełnia wkradająca się charakterystyczna gitara. Orientalny klimat możemy
znaleźć w piosence pt. „Haiti”. Artystka znów świetnie operuje głosem w
towarzystwie świetnie nadającej rytm perkusji. W „Funeral” znów robi się bardzo
podniośle. Mamy organy i instrumenty smyczkowe, które momentami mogą
przyprawiać o ciarki na plecach. Po thrillerowych fragmentach robi się weselej.
„Up in the Hill” wyróżnia się na tle całej płyty, bo jest utrzymany w trochę
innym nastroju. Istotniejszą rolę niż w pierwszej połowie krążka pełni gitara.
Można powiedzieć, że ósmy i dziewiąty kawałek dodają szczyptę radości do
czwartego albumu wokalistki. Króciutki „My Name is Youth” to szybka perkusja i
wokal brzmiący tak, jakby był wzorowany na piosenkach z lat siedemdziesiątych.
Niepokojący klimat powraca w „Kyrie”. Do wysokiego wokalu dołącza solidnie
brzmiący akustyk. Jedenasty „Hamlet” to świetna, momentami mocno psychodeliczna
ballada. Na zakończenie „Dreamstreamextreme” z rozmarzonym, pięknym wokalem
Brodki. Muzyka jak z bajki i genialny głos w znakomity sposób kończą „Clashes”.
Czwarty krążek Moniki Brodki to pozycja trudna i szalenie
intrygująca. Artystka po prostu wciąga swoim nowym wydawnictwem. „Clashes”
momentami jest bardzo przeraźliwe, ale możemy znaleźć też parę rockowych
propozycji. Album jest świetny i zdecydowanie mogę go polecić. Idealny dla
ludzi lubiących płyty nietypowe, które przy każdym odsłuchaniu brzmią inaczej.
Swoim kolejnym dziełem Monika robi następny spory krok na przód. Jest już
dojrzałą artystką i mam nadzieję, że nadal będzie tworzyć tak świetne płyty jak
ta, która trafiła w nasze ręce w ostatnim czasie.
OCENA: 8,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz