Po sukcesie artystycznym, w karierze Bowiego przyszedł czas
na zwycięstwo komercyjne. „Space Oddity” diametralnie różni się od
debiutanckiego krążka Davida. Artysta postanowił postawić na mniejszą liczbę
utworów jednocześnie wydłużając swoje kompozycje. Nie da się ukryć, że to
zabieg bardzo udany, bo na drugim albumie londyńskiego muzyka nie znajdujemy
kawałków niepotrzebnych.
„Space Oddity” przyniósł Davidowi pierwszy wielki przebój.
Niewątpliwie za taki należy uznać kawałek tytułowy. Piosenka bardzo
nostalgiczna i refleksyjna, opowiadająca o astronaucie, który w tajemniczych
okolicznościach zaginął w kosmosie. Tutaj po raz pierwszy Bowie prezentuje nam
motyw, z którego będzie bardzo często korzystał w przyszłości. Odosobnienie,
autodestrukcja niezwykle często pojawiają się w propozycjach Brytyjczyka. Balladowa,
w niektórych momentach podniosła kompozycja została świetnie zaaranżowana.
Idealnie w utwór wkomponowały się melotron, stylofon i wiolonczela. Po pięciu
minutach następuje całkowita zmiana. Ostrzejsza gitara, harmonijka i już
czujemy się jak w barze z lat sześćdziesiątych. „Unwashed and Somewhat Slightly
Dazed” to blues rock, którego nie powstydziliby się chociażby The Doors.
Kolejną porcję lekkiego głosu możemy dostać za to w „Letter to Hermione”. To po
prostu ładny utwór. Klimatyczny akustyk plus lekki wokal tworzą przyjemną
balladę dla byłej narzeczonej muzyka. „Cygnet Committee” to najdłuższy numer na
drugiej płycie Bowiego. Moim zdaniem również zdecydowanie najlepszy. Niezwykle
emocjonalny, nawiązujący do ruchu hippisowskiego, ogromnie szczery. Bowie brzmi
w nim tak, jakby każdemu słuchaczowi osobno opisywał historię. Szczególne
wrażenie robi wykrzykiwane na koniec zdanie „I Want to Live”. W „Janine” znów
jest lekko i przyjemnie. Gitara akustyczna świetnie pasuje tutaj do radosnego
głosu Davida. W świat wspomnień i snów przenosimy się w „An Occasional Dream”.
Zdecydowanie polecam zamknięcie oczu przy każdym odsłuchaniu tej piosenki. Podobny
klimat ma „Wild Eyed Boy From Freecloud”. Kolejna marzycielska propozycja z przepiękną
harfą w tle. Orkiestracja tego utworu jest po prostu powalająca. „God Knows I’m
Good” brzmi zdecydowanie „najstarzej” na płycie. Słychać tutaj styl podobny do piosenek
znajdujących się na „The Deram Anthology 1966-1968”. Ostatni numer to kolejne
wspomnienia, ale akurat w tym kawałku dotyczą one słynnego hippisowskiego
festiwalu.
Swoim drugim albumem David Bowie wszedł na salony światowej
muzyki. Ogromnym hitem stał się przede wszystkim kawałek tytułowy. Na „Space
Oddity” możemy jednak znaleźć również wiele innych, bardzo różnorodnych
kompozycji. Oczywiście przeważają ballady, ale np. taki „Unwashed and Somewhat
Slightly Dazed” to wspaniały, bluesowy przerywnik. Osobiście największy
sentyment mam do emocjonalnego „Cygnet Committee”. Następnym przystankiem w
naszej podróży z dyskografią Davida będzie „The Man Who Sold the World”, w
którym Bowie po raz pierwszy odkrywa swoją hardrockową duszę.
OCENA: 8,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz