David Bowie swoim niesamowitym głosem czaruje nas już prawie
od pięćdziesięciu lat. Przez całą swoją piękną
karierę zaskakiwał nas wiele razy. Każdy nowy album brytyjskiego artysty
obfituje w coraz to śmielsze aranżacje utworów. Nie inaczej jest w przypadku
już dwudziestej ósmej studyjnej płyty Bowiego. „Blackstar” to płyta, jakiej
jeszcze nie było i zdecydowanie nie mogliśmy się jej spodziewać. Najnowszy
krążek od legendarnego twórcy jest jeszcze śmielszy od „The Next Day” i jeszcze
piękniejszy.
Muszę przyznać, że twórczością Brytyjczyka interesuję się
stosunkowo od niedawna. Jednak po przesłuchaniu jego dyskografii spokojnie mogę
stwierdzić, że można zaliczyć go do najlepszych solistów w historii muzyki.
Oczywiście niebywale trudno jest zbliżyć się Bowiemu do kapitalnych hitów z
„trylogii berlińskiej”. Ciężko się temu dziwić, bo na tamtych albumach David
współpracował z genialnymi muzykami jak np. Robert Fripp z King Crimson. Nie
ulega jednak wątpliwości, że z każdym kolejnym albumem dostajemy coś zupełnie
nowego. Nie inaczej jest w przypadku „czarnej gwiazdy”. O genialności nowego
dzieła świadczy chociażby pierwszy kawałek w kolejności. Tytułowa od wielu
tygodni plasuje się w czubie Mojej Listy Przebojów. Aranżacyjnie jest to
propozycja doskonała. Ogromną rolę wykonuje tutaj znakomita perkusja. Długi,
dziesięciominutowy numer zaczyna się poważnie, a Bowie urzeka w nim bardzo
emocjonalnym, roztrzęsionym głosem. W połowie utwór staje się jednak trochę
weselszy, ma wręcz bajkowy klimat. Końcówka ze smyczkowym tłem utwierdza w
przekonaniu, że wstęp jest idealny. „Tis a Pity She Was a Whore” to świetne
połączenie świetnej perkusji z instrumentami dętymi. Całość uzupełnia
przesympatyczny, wesoły głos Bowiego. Drugi utwór w kolejności wprowadza nas w
jazzowy klimat, który dominuje przez znaczną część albumu. „Lazarus” to mój
następny faworyt z „czarnej gwiazdy”. Intrygujące, narastające tempo kawałka
niesamowicie wciąga. To kolejny udany eksperyment Bowiego. Kapitalna aranżacja
momentami brzmiąca jak przebój muzyki nowofalowej. Mroczniej robi się w „Sue
(Or in a Season of Crime)”. Świetny, jazzujący utwór z wielką liczbą
zastosowanych instrumentów. Bardzo dobrze wypadają tutaj rozmaite solówki. Wraz
z każdym następnym numerem zmieniają się uczucia słuchacza. Kompozycje na
„Blackstar” są bardzo zróżnicowane, ale wszystkie nagrane na wysokim poziomie.
„Girl Loves Me” łączy w sobie elektronikę i dźwięki orkiestrowe. Przenosi
słuchacza w niepowtarzalny klimat. Niezwykle przyjemną w odsłuchu balladą jest
niewątpliwie „Dollar Days”. Piękną całość zamyka nam „I Can’t Give Everything
Away”. Tutaj możemy dostrzec trochę nawiązań do wydanej w 1977 roku „Heroes”.
Solówka łudząco przypomina te, które kapitalnie potrafi grać Robert Fripp.
Oprócz tego świetnie wkomponowują się tutaj dźwięki harmonijki ustnej.
Poprzedni rok rozpoczął się fantastycznie. Nowa płyta
Marilyna Mansona do tej pory bardzo często mi towarzyszy. 2016 również otwiera
się kapitalnie. Podejrzewam, że w tym roku bardzo ciężko będzie komukolwiek prześcignąć wielkiego mistrza Bowiego.
Dwudziesty ósmy album jest perfekcyjne zaaranżowany. Każda kompozycja pokazuje
nam, że mimo swoich 69 lat David Bowie potrafi wciąż niesamowicie zaskakiwać
swoją twórczością. Mamy pierwszą dziesiątkę w nowym roku!
OCENA: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz