Papa Roach to kapela, do której mam ogromny szacunek.
Amerykańska grupa zrobiła niesamowicie wiele dla ciężkiej, porządnej muzyki.
Jednak po „The Paramour Sessions” kalifornijscy muzycy wyraźnie obniżyli swój
poziom. Przesłuchując pierwszy singiel z „F.E.A.R”, miałem duże nadzieje, że
wszystko wróci do normy.
„Karaluchy” mogą nazywać się dojrzałymi muzykami. Są na
scenie już dwadzieścia dwa lata, wydali osiem płyt. Parę lat temu należeli do
moich ulubionych rock-metalowych bandów, ale ostatnie albumy wyraźnie
rozczarowały. Bardzo się ucieszyłem, gdy usłyszałem, że muzycy przygotowują
spójny krążek. Po przesłuchaniu pierwszego singla na mojej twarzy pojawił się wyraźny
uśmiech. „Face Everything And Rise” bardzo szybko wpada w ucho dzięki ostremu
riffowi. Kalifornijczykom trzeba przyznać to, że przez całą swoją muzyczną
karierę dają nam masę chwytliwych kawałków. Nie zawsze idzie to jednak w parze
z ich jakością. „Skeletons” to melodyjny, ciekawie skomponowany numer z
charyzmatycznym refrenem. Porządne granie dostajemy też w „Broken As Me”.
Podobnie, jak w poprzednim utworze, świetnie spisuje się wokalista – Jacoby
Shaddix. Kolejnym plusem na nowym wydawnictwie jest „Falling Apart”. Możemy
usłyszeć w nim świetną partię Jerry’ ego Hortona na wyraźnie nisko nastrojonej
gitarze. Niestety potem następuje diametralne obniżenie poziomu. Trzy następne
piosenki są zdecydowanie zbyt cukierkowe, można je nazwać wręcz dyskotekowymi.
Papa Roach nie powinni brać się za spokojne kawałki jak „Love Me Till It
Hurts”. To po prostu nie ich styl. Kompletną pomyłką jest „Gravity” nagrany z
Marią Brink znaną z kapeli In This Moment. Nudny wstęp, a kolejne dźwięki
kompletnie niepoukładane. Odetchnąłem z ulgą, odsłuchując ósmą propozycję w
kolejności. „War Over Me” oraz „Devil”
to mocne numetalowe utwory z bogatą linią melodyczną. Mocną stroną końcówki
płyty jest świetna perkusja Tony’ ego Palermo. Na koniec możemy się cieszyć
kombinacyjnym „Warriors”. To także trochę dyskotekowy utwór, ale nagrany
zdecydowanie lepiej niż numery ze środka „F.E.A.R”.
Po przesłuchaniu ósmej płyty Papa Roach jestem w połowie
zadowolony. Z jednej strony Karaluchy odzyskują swój poziom i są jeszcze
bardziej przebojowi. Z drugiej - wciąż dostajemy sporą porcję kompletnie
nieudanych i niepotrzebnych kawałków. „F.E.A.R” jest dużo lepszy od swoich
poprzedników, ale na pewno z krzesła nie zrzuci ani przeciętnego słuchacza, ani
ortodoksyjnego fana.
OCENA: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz