Mark Knopfler od wielu lat w swojej twórczości podążą tą
samą drogą. Porusza się w rejonach soft rockowych, czasem lekko odchodząc w
klimaty bluesa, country czy folku. Na kolejnych koncertach muzyka wciąż
pojawiają się tłumy, a płyty szczególnie w Stanach Zjednoczonych, Skandynawii i
Polsce sprzedają się znakomicie. Najnowsze dzieła Knopflera są jednak bardzo
bezpieczne. Rozkochują odwiecznych fanów artysty i grupy Dire Straits, a innym
po prostu nie przeszkadzają. Jeżeli liczyliście, że na tej płycie wszystko
wywróciło się do góry nogami to niestety muszę Was rozczarować.
Ostatnie poczynania brytyjskiego twórcy są bardziej
dopracowane i ułożone niż kiedykolwiek. Od płyty "Privateering" może
się wręcz wydawać, że Mark nagrywa kolejne części do tej samej historii. W tym
projekcie wszystko stało się spójne. Od delikatnej, powoli płynącej muzyki po
niezwykle podobne stylistycznie okładki płyt. Niemniej jednak muszę przyznać,
że zarówno "Privateering", jak i "Tracker" odebrałem
pozytywnie. Była to muzyka idealna na długie podróże czy zwyczajne umilanie
czasu przy wykonywaniu domowych obowiązków. Najnowszy "Down the Road
Wherever" poza obracaniem się w dokładnie tej samej stylistyce miał
również opowiedzieć nam o londyńskich początkach Knopflera.
Po pierwszych dźwiękach z dziewiątego studyjnego albumu
Szkota już można się domyślić jak reszta mniej więcej może brzmieć. Słyszymy
przede wszystkim gitarę, Marka opowiadającego nam historię i sporadyczne
chórkowe wstawki. "Trapper Man" spokojnie mógłby zostać umieszczony
na poprzednich albumach i nikt by się nie awanturował, że ten kawałek burzy mu
koncepcję całego krążka. Nieco bardziej rozbudowany, urozmaicony o ciekawy bas
i wkręcającą sekcję perkusyjną, jest "Back on the Dance Floor". Po
niezłym, instrumentalnym wstępie, prym wiodą jednak gitara oraz głos Knopflera
w towarzystwie odważniejszych damskich wokali. Następnie Knopfler próbuje
trochę zaskoczyć. I tak na przykład w powolnym "Nobody's Child"
pojawiają się nie tak oczywiste wstawki gitarowe, a "Just a Boy Away From
Home" urzeka kilkoma niezłymi zagrywkami instrumentów dętych. W tym drugim
mamy również gratkę dla fanów piłkarskiego Liverpoolu, bo w tekście utworu
pojawiają się słowa hymnu "The Reds". Wszystko to jednak jest, jak
już wyżej wspomniałem, bardzo bezpieczne. Dźwięki są dobrane tak aby lekko wybudziły
z kolejnych opowieści przy gitarze, ale nie zaburzyły w znacznym stopniu całej
koncepcji.
Ku mojemu zaskoczeniu, na płycie pojawiły się jednak takie
utwory, o które bym Knopflera wcześniej nie podejrzewał. Zarówno "When You
Leave", jak i "Slow Learner" idealnie nadają się na recital do
kameralnego klubu, do którego wszyscy przychodzą w najbardziej wyjściowych
ubraniach, jakie tylko mają w szafie. Oba utwory urzekają świetnymi klawiszami
zestawionymi z pięknie poprowadzonym saksofonem. Szkoda, że Mark w takim
nastroju nie trzyma słuchaczy dłużej, bo po obu kompozycjach dostajemy bardziej
skoczne numery mające znacznie większy potencjał na listach przebojów niż w
malutkim klubie. Niemniej jednak i te przeboje coś w sobie mają. Singlowy
"Good On You Son" jest znacznie dynamiczniejszy od reszty utworów z
"Down the Road Wherever" i urzeka najciekawszą gitarową solówką
przechodzącą niespodziewanie w solo saksofonowe. Na krążku dostajemy również
mnóstwo przyjemnych ballad, których najlepszym reprezentantem jest urokliwy,
nagrany w bardzo amerykańskim stylu "My Bacon Roll". Nie brakuje również
nawiązań do muzyki Dire Straits - kto choć przez chwilę przy odsłuchiwaniu
podniosłego "Drovers' Road" nie przypomniał sobie "Brothers in
Arms" niech pierwszy rzuci kamieniem. Ciekawym urozmaiceniem są także
folkowe wstawki ładnie kończące chociażby, osadzony w stylistyce country,
"One Song at a Time".
Mimo tych kilku lekkich skoków w bok całość albumu jest
jednak tak bardzo Knopflerowa, że bardzo trudno jest posądzić jakiegokolwiek
innego artystę o stworzenie podobnej płyty. Wątpię aby „Down the Road Wherever”
porwał kogoś kto nieszczególnie przepada za szkockim artystą, bo nawet dla mnie
część z tych sześciominutowych opowiastek Marka w stylu „Heavy Up” potrafi być
nużąca. Budujące jest natomiast to, że poza przyjemnymi balladami Knopfler leciutko
dotknął czegoś innego i nie wypadł w tym
wcale tak źle.
OCENA: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz