Po dynamicznych i zdecydowanie świetnych albumach „Rated R”
oraz „Songs for the Deaf” muzycy zespołu Queens of the Stone Age zwrócili się w
stronę trochę lżejszej alternatywy. Zmiana nastąpiła w 2007 roku. W
delikatniejszych klimatach artystom również szło całkiem nieźle, bo, o ile „Era
Vulgaris” można krytykować pod wieloma względami, tak „… Like Clockwork” należy
uznać za dobry krążek. Najnowsze wydawnictwo Amerykanów wydaje się być zatem
swoistym połączeniem stylów, które serwowali nam na poprzednich płytach.
Od wspomnianego we wstępie „Era Vulgaris” artyści każą nam
dość długo czekać na swoje kolejne albumy. Jest to spowodowane coraz większą
ilością projektów, w których uczestniczy lider grupy- Joshua Homme. W
poprzednich latach wokaliście udało się spełnić swoje marzenie i nagrać
genialną płytę z Iggym Popem. Niedawno koncertował również z cenioną grupą
Eagles of Death Metal. Po poziomie najnowszego wydawnictwa Queens of the Stone
Age wydaje się jednak, że o swoim pierworodnym dziecku nie zapomniał. Rozpoczynamy
klimatem rodem z jakiegoś dobrego dreszczowca. Do uszu słuchacza docierają
dźwięki przede wszystkim budzące niepokój. Po chwili utwór rozwija się w
funkową propozycję z domieszkami porządnego rocka. Wszystko w stylu
przywołującym na myśl Davida Bowiego. Pochwały za otwierające dzieło należą się
gitarzystom. Josh, Troy, Dean i Michael trzymają poziom również w „The Way You
Used to Do”. To przykład propozycji nawiązującej do wczesnych krążków grupy. W
kawałku dedykowanym żonie dodatkowo świetną pracę wokalną wykonuje Homme. Trochę
punkowo robi się w „Domesticated Animals”. Ponownie mamy mroczniejszy nastrój
oraz dość agresywny tekst. Nie ma jednak za dużo polityki, od której zespół
definitywnie się odcina. Podobać się może gra na perkusji Jona Theodore’a. W
momencie gdy numer zaczyna nam się lekko nudzić dołączają instrumenty
smyczkowe, które płynnie wprowadzają nas do kolejnego „Fortress”. No właśnie,
czwóreczka to jeden z trzech delikatniejszych fragmentów albumu. Tutaj możemy
mieć z kolei wspomnienia z poprzednimi płytami amerykańskiego bandu. Jest
przede wszystkim lekko i przyjemnie.
Łagodne dźwięki nie zostają z nami za
długo. W „Head Like a Haunted House” dostajemy następną porcję rockowego
szaleństwa. Muzycznie mamy jeszcze więcej punku niż w trzecim utworze. Znów duży
plus dla gitar. „Un-Reborn Again” to kolejne, być może jeszcze silniejsze niż w
pierwszym kawałku, wspomnienia z Davidem Bowiem. Oczywiście Davidem z jego
najlepszych wydawnictw. Numer jest kapitalnie prowadzony przez wokal Joshuy.
Mamy także świetny, mocno elektroniczny wstęp i piękne zakończenie. Z takimi
przebojami QotSA mogliby zostać zauważeni nawet w okresie świetności
największych rockowych ekip. Jedynym słabym momentem „Villains” jest „Hideaway”.
Zawiera on wszystko to, co denerwowało mnie na ostatnich płytach zespołu. Jest
bardzo delikatnie i bez wyrazu, z gorszą partią wokalną. Gorsze wrażenie
zostaje po chwili zatarte przez wspaniałe riffy w „The Evil Has Landed”. Ósmy
numer w kolejności to zdecydowanie wizytówka dobrego stoner rocka. Siódmy album
Queens of the Stone Age kończy trzeci lżejszy przebój. Moim zdaniem to
zdecydowanie najlepsza łagodna wersja Amerykanów. Kawałek jest mocno
rozbudowany, a całość wieńczy bardzo dobre gitarowe solo.
Powrót QotSA po czterech latach to na pewno jedno z
ważniejszych muzycznych wydarzeń 2017 roku. Po kilku przesłuchania „Villains”
muszę przyznać, że z tego powrotu jestem w stu procentach zadowolony. Artyści
połączyli swoje poprzednie płyty i poziomem nawiązali do wydawnictw z początku
dwudziestego pierwszego wieku. Mocny kandydat do umieszczenia go na liście
dziesięciu najlepszych wydawnictw tego roku.
OCENA: 8,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz