Na próżno szukać rzeszy osób, którym spodobał się album
„Tonight”. David Bowie postanowił jednak, że nie będzie tym razem na siłę
zmieniał swojego stylu. Przy tworzeniu „Never Let Me Down”, artyście ponownie
towarzyszyły niezwykle silne i zdecydowanie nieprzyjemne emocje związane z
wydarzeniami rodzinnymi. Ciekawostką jest, iż o siedemnastym wydawnictwie
Brytyjczyka krytycy w większości nie wypowiadają się zbyt pochlebnie, ale Marek
Niedźwiecki, legenda z radiowej Trójki, od lat twierdzi, że to jedna z jego
ulubionych pozycji w dyskografii Bowiego. Jaka jest więc moja opinia na temat
jedynego dziecka, za które wielki muzyk przeprosił swoich słuchaczy?
Do każdego kolejnego albumu David Bowie podchodził z
mniejszymi lub większymi problemami. Przed wydaniem „Never Let Me Down” zmarł
brat muzyka, a do tego longplay „Tonight” odniósł sukces jedynie w kwestii
sprzedażowej. Pierwszy kawałek siedemnastego albumu nie wypada źle, ale też nie
jest to dzieło, do których Brytyjczyk zdążył nas przyzwyczaić. Chórki w „Day in
Day Out” prezentują się dobrze, ale do czasu. Wraz z kolejnymi minutami trwania
utworu coraz bardziej przeszkadzają. Pozytywnie należy ocenić jednak wstawki z
instrumentami dętymi. Jeżeli wracam do omawianego dzisiaj wydawnictwa to
głównie za sprawą „Time Will Crawl”. Jest on szczególnie wyrazisty przez
warstwę tekstową. Utwór opowiada o tragedii w Czarnobylu oraz przedstawia
negatywne skutki przemysłu. To swoisty ewenement w dyskografii Bowiego także
przez walory czysto muzyczne. David nigdy nie komponował tak ani przed ani po
drugim numerze na „Never Let Me Down”. Mieszane uczucia mam zawsze przy
odsłuchiwaniu „Beat of Your Drum”. Świetnie brzmi wstęp, w którym doskonale
uzupełniają się bębny oraz wokal Brytyjczyka. Po chwili jednak kompozycja gaśnie
i zaczyna nam się dłużyć. Wydaje się po prostu, że jest trochę niedopracowana.
W tytułowym kawałku robotę robi przede wszystkim harmonijka. Głos Bowiego jest
delikatny, momentami przesadzony i denerwujący, ale nie zamazuje on ogólnie
pozytywnego wrażenia. Lekki powrót do przeszłości mamy w kolejnych dwóch
propozycjach. Jednakże „Zeroes” i „Glass Spider” to dwa zdecydowanie różne
numery. W tym pierwszym wyróżnić można właściwie tylko wstawkę gitarową
natomiast drugi to obok „Time Will Crawl” najlepszy przebój na płycie. Mamy w
nim trochę kosmicznych elementów oraz wyraźniejszą, porządną partię gitary. Poważny
kryzys „Never Let Me Down” przeżywa na pozycjach siedem i osiem. Z „Shining
Star (Makin’ My Love)” wprost wylewa się tandeta. Denerwuje przede wszystkim
dziwaczna aranżacja. Na krótkiej liście nielubianych przeze mnie kompozycji
Davida znalazłby się w czołówce. Na „New York’s in Love" jest już odrobinę
lepiej, ale takich kompozycji na rynku jest mnóstwo i bardzo szybko można się
nimi znudzić. Końcówka krążka jest bardziej rockowa. Co prawda nie są to utwory
zrywające z siedzenia, ale gdyby wszystkie miały taki poziom to wyszedłby
solidny album.
Końcówka lat osiemdziesiątych to raczej nie był okres świetności
Davida Bowiego. „Tonight” oraz „Never Let Me Down” są płytami, z których raczej
można wyciągać poszczególne perełki. Na pewno nie jest to wydawnictwo wysokich
lotów, prawdopodobnie jedno z gorszych, jakie nagrał nasz legendarny artysta, ale
i tak lepsze niż większość popowych produkcji, które wychodzą dzisiaj.
OCENA: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz