Alice Cooper to zdecydowanie czołowy porywacz tłumów w
historii. Mimo 69 lat na karku, jego koncerty wciąż są jednym wielkim
szaleństwem. Jednakże płyty studyjne to od dłuższego czasu tylko niezła gratka
dla fanów. Poprzednia „Welcome 2 My Nightmare” zawierała zaledwie kilka
propozycji nawiązujących poziomem do pierwowzoru wydanego 36 lat wcześniej. Być
może właśnie dlatego Alice przed premierą „Paranormal” zapowiedział, że będzie
to płyta po prostu dla jego wieloletnich słuchaczy.
Albumy wydane w dwudziestym pierwszym wieku przez muzyka z
Detroit trudno określić mianem arcydzieł, ale należy też przyznać, że żadne z
tych wydawnictw nie było szczególnie słabe. Szukając jakiegoś gorszego fragmentu
w dyskografii Amerykanina trzeba się cofnąć do roku 1980 i płyty „Zipper
Catches Skin”. Dwudziesty siódmy longplay Vincenta Furniera to następne dzieło
w stylu hardrockowym, a więc artysta ponownie postawił na coś, w czym dobrze
się czuje. Początek zapowiada naprawdę ciekawy krążek. W tytułowym kawałku jest
tak, jak u Alice’a Coopera powinno być. Zadziorna gitara oraz zmienny wokal
głównego bohatera. Utwór rozkręca się jeszcze bardziej w drugiej połowie za
sprawą dobrego momentu perkusyjnego i gitarowej solówki. W ucho wpada również „Dead
Files”. Tutaj z kolei perkusja gra świetnie od pierwszego dźwięku. Aż szkoda,
że kompozycja trwa niewiele ponad dwie minuty. Gorszy fragment znajduje się pod
trójką. Z początkowych utworów mamy tam najgorszą partię wokalną, która
szczególnie pod koniec wyraźnie męczy. Bardziej rozbudowanym kawałkiem jest „Paranoic
Personality”. W pamięć zapadają przede wszystkim kolejne partie gitarowe oraz
niezłe wykorzystanie chórków. Gdyby „Fallen in Love” nagrał ktokolwiek inny, to
ciężko byłoby się nad nim nawet na chwilę pochylić. Jednak przez wielką
energię, którą wnosi Alice, kompozycja może lecieć sobie w tle zupełnie w
niczym nie przeszkadzając. Jednym z moich faworytów jest „Dynamite Road”. Widać
w nim, że Vincenta wciąż ciągnie do metalu, który z powodzeniem prezentował jeszcze
kilkanaście lat temu. Z utworu biją dynamika oraz wokalna ostrość. Amerykanin
kolejny raz pokazuje, że ma jeszcze siły na wspaniałe, drapieżne numery. „Private
Public Breakdown” brzmi mi trochę jak utwór w stylu zespołów rockowych z Wielkiej
Brytanii. Moim pierwszym skojarzeniem niewątpliwie była tu grupa Oasis i ich
imprezowe szlagiery. Kto wie, może to jednak krok w stronę pozyskania nowych
fanów? Tytuł najbardziej tanecznej kompozycji należy się zdecydowanie „Holy
Water”. Jest to kawałek wyróżniający się na płycie, będący jednocześnie jednym
z pozytywnych zaskoczeń. Na wyróżnienie zasługuje również „The Sound of A”
umieszczony po całkowicie bezbarwnym „Rats”. Od samego początku w dziesiątym
utworze można wyczuć spory wpływ na wydawnictwo basisty grupy Deep Purple –
Rogera Glovera. Robi się dużo wolniej, ale z przyjemnym klimatem. Na „Paranormal”
zamieszczono także dwie dodatkowe propozycje prezentujące się raczej
przeciętnie. Świetnym posunięciem było jednak dorzucenie sześciu utworów
zagranych w Columbus. Ten pozytywny, rockandrollowy akcent kończy naprawdę
ciekawy krążek.
Odważę się napisać, że Alice Cooper się pomylił. „Paranormal”
to zdecydowanie album nie tylko dla fanów artysty z Detroit. Nowa płyta w wielu
momentach pozytywnie mnie zaskoczyła. Alice w niektórych utworach brzmi tak,
jakby jego kariera wcale nie zbliżała się ku końcowi, a dopiero miała się
porządnie rozkręcić.
OCENA: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz